Zwycięskie… porażki

Fot. Trafnie.eu

Wynik jednego meczu Pucharu Polski skłonił mnie do wyciągnięcia śmiałych wniosków. Nawet bardzo śmiałych, ale bezczelnie zapytam - kto mi zabroni?

Chodzi o mecz ćwierćfinałowy, w którym drużyna KKS 1925 Kalisz, występująca w trzeciej lidze zwanej drugą, wygrała 3:0 ze Śląskiem Wrocław, występującym w pierwszej lidze zwanej Ekstraklasą. Łatwo zauważyć, że rywali dzielą aż dwie klasy rozgrywkowe. Dlatego łatwo też zrozumieć, że trener pokonanych Ivan Djurdjević, znany ze szczerych wypowiedzi, stwierdził krótko: „Wstyd roku”!

Zacząłem się zastanawiać, jak mogło dojść do porażki drużyny, która zaledwie kilka dni wcześniej odniosła cenne zwycięstwo w lidze i była wychwalana pod niebiosa. Aby ową zagadkę rozwikłać trzeba się cofnąć o kolejnych kilka dni i wpleść do rozważań wątek… norweski.

Otóż przed tygodniem rozgrywane były mecze rewanżowe pierwszej wiosennej kolejki Ligi Konferencji Europy. Lech, jedyna grająca jeszcze w pucharach polska drużyna, pokonał w Poznaniu 1:0 norweski Bodø/Glimt, co dało mu awans do 1/8 finału, ponieważ mecz tydzień wczesnej zakończył się bezbramkowym remisem. To był pierwszy od 1991 roku awans polskiej drużyny do kolejnej rundy europejskich pucharów w jej wiosennej fazie!!! I zaczęło się medialne szaleństwo, czyli różne kawałki o „pisaniu historii”, itd.

Otrzeźwienie przyszło szybko i okazało się wyjątkowo bolesne. Trzy dni później Lech poległ we Wrocławiu w meczu Ekstraklasy, przegrywając ze Śląskiem 1:2. Nawet nie tak trudno ów rezultat wytłumaczyć. Wydawało się, że po pokonaniu nieźle przecież prezentujących się Norwegów, rozprawią się z teoretycznie dużo od nich słabszymi przeciwnikami z polskiej ligi. Ale w piłce wiele rzeczy wydaje się dość oczywistych, a potem oczekiwania, nawet z pozoru logiczne, brutalnie weryfikuje boisko.

Nie twierdzę, że piłkarze Lecha zlekceważyli tych ze Śląska. Pewne rozprężenie po pucharowym zwycięstwie w naturalny sposób musiało nastąpić i wbrew pozorom nie jest niczym niezwykłym. Często się zdarza, że drużyny grają na zupełnie innym poziomie w rozgrywkach europejskich niż kilka dni wcześniej (później) krajowych.

Można domniemywać, że podobna euforia, z zachowaniem oczywiście wszelkich proporcji, nastąpiła we Wrocławiu. Śląsk broni się przecież przed spadkiem, a tu ograł aktualnego mistrza Polski wychwalanego za zwycięstwo nad Bodø/Glimt. I w podobnej roli jak Lech do Wrocławia, miał za kilka dni jechać na mecz pucharowy do Kalisza.

Pojechał i sromotnie przegrał. Też pewnie nastąpiło naturalne rozprężenie, może łatwiejsze nawet do wytłumaczenia, skoro w tym sezonie Śląsk ograł już wcześniej Lecha także w meczu Pucharu Polski! Nawet podświadomie zawodnicy mogli kojarzyć te dwa fakty i być pewni, że w Kaliszu, z teoretycznie dużo słabszymi przeciwnikami, MUSZĄ sobie poradzić. Nie poradzili, znów oczekiwania brutalnie zweryfikowało boisko.

Płynie z tego przekorny wniosek, że zwycięstwa mogą za chwilę okazać się, w szerszej perspektywie, porażkami. Ciekawy jestem jak drużyna z Kalisza spisze się w niedzielę w wyjazdowym meczu trzeciej ligi, zwanej drugą, z Górnikiem Polkowice. Czy zadziała ten sam mechanizm, co wcześniej w przypadku Lecha i Śląska?

▬ ▬ ● ▬