Zwycięska… porażka?

Fot. Trafnie.eu

Kto nie oglądał meczu Lecha z Benfiką Lizbona, a naczytał się naczytał się po nim komentarzy, mógł mieć poważne problemy z odgadnięciem wyniku.

Dlatego na wszelki wypadek przypomnę tylko, że w inauguracyjnym spotkaniu fazy grupowej Ligi Europejskiej Lech przegrał w Poznaniu z Benfiką 2:4. Choć przyznać trzeba, że do końca starał się walczyć o remis, a czwartą bramkę stracił dopiero w doliczonym czasie gry.

Rozumiem, że naród stęsknił się po kilkuletniej przerwie za prawdziwymi europejskimi pucharami, nawet tymi drugiej kategorii, jaką jest niewątpliwie Liga Europejska pozostająca w głębokim cieniu Ligi Mistrzów. Przecież musiał się dość długo żywić tylko ich namiastką, czyli letnimi meczami kwalifikacyjnymi. Rozumiem, że rywal teoretycznie był zdecydowanie silniejszy, ale nazywanie porażki „świetnym meczem” czy „powodem do dumy”, to już przegięcie. I świadczy niezbicie o prowincjonalnych kompleksach. 

Właściwie zacząłem nawet odnosić wrażenie, że to była porażka… zwycięska, tak rozhuśtano nastroje. Fajnie, że Lech starał się grać w piłkę na ile potrafił. Fajnie, że nie przestraszył się silniejszego rywala. Dlatego po meczu nie czepiałem się poszczególnych zawodników wytykając im błędy, bo takie niestety musieli popełniać. Szczególnie dwójka środkowych obrońców - Djordje Crnomarković i Tomasz Dejewski. Ale musieli grać przeciwko zawodnikom, którzy mieli niezłe „pokrętło” w nogach. A poza tym, czy można od tego drugiego wymagać więcej niż potrafi, skoro wskoczył z przymusu do podstawowego składu na skutek kadrowych problemów drużyny, a w tym sezonie częściej występował w rezerwach Lecha w trzeciej lidze, zwanej drugą?

Jednak realna ocena możliwości ie stanowi jeszcze powodu do odlotu, czyli zwolnienia z hamulców wyobraźni. Mówienie po pierwszym meczu, do tego przegranym, o wyjściu z grupy jest, delikatnie rzecz ujmując, trochę nieroztropne. Standard Liege i Rangersi mogą okazać się równie trudnymi rywalami do pokonania. Najpierw warto choćby z jednym z nich zdobyć punkty, by zacząć nieśmiało myśleć o awansie.

Irytująca jest także próba tłumaczenia porażki błędem sędziego, który powinien na początku drugiej połowy wyrzucić z boiska Jana Vertonghena za faul na Michale Skórasiu. Najdalej w tych dywagacjach poszedł trener Dariusz Żuraw, który stwierdził, że sędziowie nie muszą pomagać Benfice.

Na pytanie – co by było, gdyby arbiter pokazał piłkarzowi gości czerwoną kartkę? - odpowiem: Lechowi niekoniecznie łatwiej byłoby grać. Przeorganizowana taktycznie Benfika w dziesięcioosobowym składzie mogłaby się bardziej cofnąć i nie pozwalać piłkarzom Żurawia na omijanie prostopadłymi piłkami jej wyjątkowo wysoko ustawionego bloku defensywnego.

Dlatego serdeczna prośba, by nie zachłystywać się „zwycięską porażką”, bo za bardzo nie ma czym. Za to warto z nadzieją czkać na kolejne grupowe mecze, które wcale łatwe nie będą.

▬ ▬ ● ▬