2012-12-03
Wyjątkowo bezczelny Kosecki
Wczoraj widziałem jego popis w meczu Legii z Ruchem w Warszawie. Dziś wywiad i stwierdzenie - „To ja jestem taki dobry”.
Kiedyś wydawało się, że jest dzieckiem szczęścia i zrobi ekspresową karierę. Miał przecież sławnego ojca i możliwość przyglądania się z bliska wielkiej piłce już od małego. Ale później zaczęły się schody. Okazało się, że nazwisko Kosecki wcale nie musi pomagać w przebiciu się do drużyny Legii. To był garb, który Jakub, syn Romana, musiał dźwigać po tatusiu. Ale nie płakał, tylko poszedł na wypożyczenie do ŁKS-u, a później jeszcze do Lechii. Zamiast bezskutecznie czekać, by dostać jakiś ogon przy Łazienkowskiej, ogrywał się w Łodzi i Gdańsku. I uczył się twardego życia. Szczególnie w ŁKS, grając w klubie, w którym brakowało wszystkiego.
Wrócił do Warszawy, ale na pewno nie na gotowe. Pamiętam pierwsze mecze Legii w tym sezonie. Po jednej stronie harcowali Radović i Ljuboja – wymieniali się pozycjami i podaniami. Po drugiej pokornie czekał przy linii Kosecki – junior, by wreszcie ktoś go zauważył. Czasami czekał długo. Ale gdy dostawał piłkę, więcej było z tego pożytku, niż problemów. I tak akcja za akcją, mecz za meczem budował swoją pozycję w drużynie. Do końca rundy jesiennej pozostała ostatnia kolejka, a on już jest gwiazdą Legii! To była jego runda w Ekstraklasie. Kto nie wierzy, niech przypomni sobie co w niej wyprawiał, ile branek strzelił, ile wypracował, ilu obrońców ośmieszył, ile razy uciekł z nogami, gdy chcieli go stratować.
Obejrzałem dziś wywiad z Koseckim w Sport Klubie. Na pytanie - czy jest tak dobry, czyli liga taka słaba – po krótkim zastanowieniu odpowiedział, że jednak to pierwsze. Ja bym optował za drugą wersją, bo uważam, że dzięki poziomowi ligi piłkarz Legii może tak korzystnie kontrastować. I jest dopiero materiałem na piłkarza. Ale karnie dalej go słuchałem gdy dodał: „Jestem bezczelny, jestem optymistą i nie przejmuję się niczym”. Dlatego jak trzy razy obrońca zabierze mu piłkę, nie będzie się bał przeprowadzić po raz czwarty takiej samej akcji. I pewnie za tym czwartym razem wreszcie się uda.
Czy rzeczywiście jest aż tak bezczelny, jak sam o sobie mówi? Na pewno nie sprawia wrażenia zarozumiałego gówniarza, który swoją osobowością odpycha wszystkich. Wygląda raczej na człowieka znającego swoją wartość. Dlatego wie, że nie warto pchać się do Premier League, bo jest za słaby fizycznie, a liga poza zasięgiem (przynajmniej na razie) polskich piłkarzy. Dlatego chce zarabiać w Legii więcej, choć twierdzi, że i tak zarabia dużo. Dlatego wie, że jeszcze nie jest najlepszy w tej drużynie, ale któregoś dnia może być. Dla niego wyjazd za granicę nie stanie się spełnieniem marzeń. Raczej na odwrót. Razem z rodzicami zwiedził pół świata i teraz może wreszcie pomieszkać trochę w Polsce.
Czy właśnie dlatego zrobi karierę w jakimś wielkim klubie? Ma to „coś”, do czego w Polsce ciągle za mało przywiązuje się wagę – odpowiednią psychikę. Nie załamie się pierwszym niepowodzeniem. Dokładnie wie czego chce. Ale chyba nie wszyscy wiedzą jaką szkołę przeszedł, gdy grał w klubie Kosa Konstancin, założonym przez ojca i jednocześnie trenera. Tam Kosecki - senior dawał popalić synowi, jak mało komu, co miałem kiedyś okazję obejrzeć z bliska. Gdy zaczynał się mecz, pan trener bez przerwy wrzeszczał na małych piłkarzy. Oczywiście najwięcej na Kubę. Zapytany – „Dlaczego”? – odpowiadał, że już tak ma i inaczej nie potrafi. Jak wulkan – erupcja emocji przez cały mecz. Gdy ten się tylko kończył, znów był spokojny, uśmiechnięty i skory do żartów. Dzięki temu mały Kuba tak się zahartował, że teraz stres meczowy w Ekstraklasie, to dla niego pestka.
Pokazał to na jesieni. Nie wiem dlaczego tak dużo mówiono w tym okresie o Miliku, Wszołku, Teodorczyku, a nie głównie o nim? Bo to była naprawdę jego runda. Runda Jakuba Koseckiego. Wyjątkowo bezczelnego Koseckiego - juniora.
▬ ▬ ● ▬