Wspaniałe rządy agencyjne

Fot. Trafnie.eu

Ciekawe rzeczy dzieją się w Lechii Gdańsk. Nawet bardzo ciekawe i to już od wielu miesięcy. Niestety raczej nie dla kibiców tego klubu.

Zaczęło się w lutym. Ewa Andreasik-Kuchar, właściciel firmy – ówczesnego większościowego udziałowca Lechii, zdenerwowała się, że kibice obrażają na meczach jej męża Andrzeja. W oświadczeniu na klubowej stronie napisała, że podjęła „decyzję o uruchomieniu procedury mającej na celu zakończenie współpracy”.

Od słów przeszła do czynów. Dlatego w Gdańsku pojawiło się dwóch panów, którzy zaczęli wprowadzać swoje rządy. Robią to znakomicie do dziś. Dlaczego więc kibice mają dość i za chwilę może dojść do eksplozji? Z bardzo prostego powodu – niezrozumienia realizowanych celów.

Kiedy było już wiadomo, że większościowy pakiet akcji przejmą panowie z Niemiec na czele z Franzem Jozefem Wernze, do gry weszli dwaj agenci piłkarscy – Mariusz Piekarski i Adam Mandziara. Pierwszy pochwalił się później, że namówił delikwentów na to całe przedsięwzięcie. W klubie poczuł się więc jak w domu, wychodząc z założenia, że coś mu się w zamian należy.

W Lechii pojawiło się dużo nowych piłkarzy, a także trenerów. Tych ostatnich rzadko kto pytał o zdanie. Prowadzący wtedy drużynę Michał Probierz, wkrótce pogoniony, przyznał w jednym z wywiadów, że o pozyskaniu niektórych nowych zawodników dowiadywał się dopiero, gdy wchodzili do szatni.

W ubiegłym sezonie Lechia miała na liście płac trzech trenerów – zwolnionych już Bogusława Kaczmarka i Probierza oraz świeżo zatrudnionego Holendra Ricardo Moniza. Ten ostatni zabrał się z ochotą do roboty. Chciał tworzyć w Gdańsku odpowiednią strukturę szkolenia opartą na holenderskich wzorcach. Interesował się bardzo klubową akademią. Chyba za bardzo. Za puentę niech posłuży wypowiedź Piekarskiego dla „Przeglądu Sportowego”:

„W Polsce w kółko słychać o budowaniu i szkoleniu młodzieży. Aż mdli”.

Niestety Moniza mdliło co innego. Już po kilku dniach miał dość, widząc co się dzieje w klubie. Na przykład dostał polecenie, by na mecz z Wisłą nie wstawiać do składu Deleu, bo jest nieprzygotowany. Moniz, specjalista od fizykoterapii, potrafił sam ocenić przygotowanie zawodnika. I wpuścił Brazylijczyka od pierwszej minuty.

Deleu bardzo chciał nadal grać w Lechii. Był jednym z najlepszych zawodników w drużynie. I na tyle bystrym, by jako jeden z pierwszych zrozumieć o co chodzi w tej grze (za trojmiasto.sport.pl):

„Niestety, mecz z Wisłą będzie chyba moim ostatnim na PGE Arenie. Nikt z klubu ze mną nie rozmawia, wyczuwam, że nie pasuję do nowej wizji drużyny. Po zmianie właścicieli założeniem jest, aby ściągać młodych, ogrywać ich i potem sprzedawać. Widocznie nie widzą na mnie możliwości zarobienia”.

Moniz też chciał bardzo w Gdańsku zostać, ale nie jako marionetka. To, że dotrwał do końca sezonu i tak jest sukcesem. Nie zostawił Lechii, jak wielu myśli, bo dostał propozycję z TSV 1860 Monachium. Najpierw miał dość rządów agencyjnych w klubie i postanowił odejść, a dopiero później pojawiła się oferta z Niemiec.

Następcą Moniza został Portugalczyk Joaquim Machado, który po ostatniej porażce z Pogonią właśnie stracił robotę. W poniedziałek „Dziennik Bałtycki” przypomniał co mówił o nim w momencie zatrudnienia wicedyrektor Lechii Andrzej Juskowiak:

"Ten człowiek jest świetnie przygotowany do realizacji naszego projektu. To szkoleniowiec, który chce dużo osiągnąć, ma mentalność zwycięzcy i nie interesują go półśrodki. Pod względem merytorycznym prezentuje najwyższy poziom, bo w Portugalii nie jest łatwo ukończyć kursy trenerskie. Machado jest na fali wznoszącej i podejrzewam, że za chwilę dostałby propozycję od takiego klubu, że na pewno nie byłoby nas na niego stać. Wierzymy, że będzie się rozwijał w Lechii i walczył z nią o najwyższe cele”.

Juskowiak w roli wicedyrektora mocno współpracuje w duetem Piekarski – Mandziara. Pojawił się w klubie z ich rekomendacji, raczej więc krzywdy agentom nie zrobi.

W zimie Piekarski sprowadził do klubu czterech swoich grajków. Oczywiście wszystkich wychwalał pod niebiosa. W klubie w nowym sezonie jest już tylko Maciej Makuszewski. Aleksander Jagiełło nie został w Gdańsku po okresie wypożyczenia. Dla Pawła Stolarskiego, oddanego do Zagłębia Lubin, zmieszczenie się na wiosnę w kadrze meczowej stanowiło sukces. Zaur Sadajew dał się poznać przede wszystkim z wybuchowego charakteru. Też już go w Gdańsku nie ma (Lech Poznań). W klubowej kasie nie ma za to pieniędzy, które poszły na prowizje agencyjne. I dochodzimy właśnie do najważniejszej kwestii, by zrozumieć co dzieje się w Lechii, a o czym wspomniał wcześniej Deleu.

Trudno wymagać od agentów, by nagle przestali być agentami. Skoro ktoś dał Piekarskiemu i Madziarze możliwość działania w klubie, perfekcyjnie ją wykorzystują. Znajduję w mediach naiwne pytania – po co latem sprowadzono dwudziestu zawodników, skoro wspominano o konieczności wzmocnienia drużyny najwyżej trzema – czterema? Po to właśnie, że agenci żyją z handlu piłkarzami. Patrząc na to, co się dzieje w Lechii, nie mam wątpliwości - sprawują wspaniałe rządy agencyjne. Korzystają z okazji ile się da. A że klub i kibice na tym cierpią? Coś za coś, jak w życiu.

Natrafiłem na różne spekulacje dotyczące nowego trenera Lechii. Kto zastąpi Portugalczyka Machado, Polak czy zagraniczniak? Przecież to bez znaczenia dopóki funkcję prokurenta pełni Mandziara. Potencjalny trenerski kandydat musi być przede wszystkim posłuszny, posłuszny i jeszcze raz posłuszny. Jak nie wystarczy mu rola marionetki, znów trzeba będzie zatrudniać kolejnego. Komu to potrzebne? Klub tylko na tym straci, jeśli pan trener nie zechce rozwiązać umowy za porozumieniem stron. Kibice znowu zaczną pyskować, przez co agenci stracą komfort pracy. A takich warunków do działania jak w Gdańsku nie znajdą nigdzie!!!

▬ ▬ ● ▬