2015-06-07
Wesołe miasteczko z atrakcjami dla wybranych
Barcelona wygrała w sobotę finał Ligi Mistrzów pokonując Juventus Turyn 3:1. Czyli teoretycznie wszyscy powinni być zadowoleni. Teoretycznie...
W piątek włóczyłem się po Berlinie i trafiłem do Muzeum Historii Niemiec. Jego wewnętrzny dziedziniec ma swoją własną nazwę – Schlürterhof. W całości przykryty jest przezroczystym dachem i wygląda jak wielka sala. Ale zamiast muzealnych eksponatów zauważyłem kilkadziesiąt stołów przygotowanych dla gości. Na każdym talerzu zachęcająco wyglądające – Final Menu. Żałuję, że tylko zrobiłem zdjęcie, a nie zajrzałem co zaproponowano do przekąszenia zaproszonym gościom.
Jedną z atrakcji Schlürterhof, co przeczytałem w przewodniku, są znajdujące się na ścianach 22 osiemnastowieczne płaskorzeźby wykrzywionych w bólu twarzy konających wojowników. Mam nadzieję, że nie był to ból spowodowany świadomością jak niektórym się teraz świetnie powodzi.
Wieczorem była z pewnością przyjemna imprezka. Ale tylko dla wybranych. Jeśli musieli o coś walczyć, to tylko, by znaleźć się na liście zaproszonych VIP-ów. Liga Mistrzów jest maszyną do zarabiania pieniędzy. Z każdym sezonem coraz więcej osób udaje się dzięki niej pożywić. I to naprawdę nieźle. Finał stanowi dla wybrańców rodzaj wymarzonej wycieczki, na którą czeka się od początku sezonu. To właśnie na nich przygotowuje się zawsze specjalne menu, jak w Berlinie w Schlürterhof.
Reszta musi stoczyć walkę o bilety („zwykli” kibice) i akredytacje (dziennikarze). Dla tych pierwszych, nawet jak nie dostaną się na stadion, w centrum miasta przygotowane są różne atrakcje. Zawsze takie same, niczym piłkarskie wesołe miasteczko co roku przyjeżdżające do innego miasta w Europie. W Berlinie rozłożyło się z obu stron Bramy Brandenburskiej. Mini boisko zbudowano w wyjątkowym miejscu, w którym dawniej stał mur, zburzony w 1989 roku. Pewien rodzaj symbolu związanego z tegorocznym finałem...
W Berlinie UEFA rozstawiła jeszcze wielkie tekturowe plansze z rysunkami najważniejszych momentów w historii Ligi Mistrzów. Trafiłem na trzy (choć pewnie było ich więcej) – słynny finał Manchesteru United z Bayernem w 1999 roku w Barcelonie, ubiegłoroczne derby Madrytu w Lizbonie i polski akcent – obronę rzutów karnych Jerzego Dudka w Stambule przed dziesięcioma laty (zdjęcie ostatniej planszy było ilustracją do poprzedniego tekstu).
Nie sądzę, by sobotni mecz zasłużył na poświęcenie mu kolejnej planszy za rok. Ale też grzechem byłoby na niego narzekać. Barcelona wygrała 3:1. Chciałem napisać, że dość pewnie, ale jednak Juve po zdobyciu wyrównującej bramki uwierzyło w swoją szansę. Mecz zrobił się nadspodziewanie wyrównany. Barcelona dała się Włochom wyszumieć, by dobić ich dwoma trafieniami.
Czyli niespodzianki nie było, więc teoretycznie zadowoleni powinni być wszyscy. Bo przecież awans do finału stanowił dla klubu z Turynu niebywały sukces. Choć widać było po meczu, że porażka bolała Włochów, jak boli każda. Chyba w drugiej połowie naprawdę uwierzyli, że mogą ograć Barcelonę. Ale samą wiarą się meczów nie wygrywa.
Za rok wesołe miasteczko z atrakcjami dla wybranych zawita do Mediolanu. Jedni już myślą jak zdobyć bilety na mecz. Inni, jak dopilnować, by ich nazwisko znalazło się na liście gwarantującej kolejną piękną wycieczkę.
▬ ▬ ● ▬