2016-03-25
Warunek niestety został spełniony...
W czwartek zmarł Johan Cruijff. Wspomnienia o nim publikują media na całym świecie. Nie tylko te sportowe, bo on nie był tylko zwykłym sportowcem.
Jako jednostka wybitna wyprzedzał swoją epokę pod wieloma względami. Nie ma sensu po raz kolejny wymieniać jego sukcesów, bo przede mną zrobili to już inni. Nigdy nie widziałem Cruijffa na żywo jako piłkarza, nie to pokolenie. Gdy oglądam dziś na ekranie powtórki przeprowadzanych przez niego akcji, odnoszę wrażenie, że z każdego ruchu, każdego zwodu, ze sposobu poruszania się po boisku bije jakaś wyższość.
Nawet po strzelonych bramkach brakuje mi tego naturalnego entuzjazmu i radości z czegoś, co udało się zrobić. Odnoszę wrażenie, że jemu się nic nie udawało. Wszystko robił jak chciał, mając świadomość własnej wyjątkowości, przewagi nad otaczającym światem zawodnika z magicznym numerem „14” na plecach.
Zetknąłem się z nim jako trenerem. W 1994 roku Barcelona grała w finale Ligi Mistrzów z Milanem. Przyleciała do Aten jako faworyt z bagażem, który być może okazał się za ciężki do udźwignięcia. Chwilę wcześniej zdobyła mistrzostwo Hiszpanii. Dziennikarzom rozdawano specjalne wydania gazet z tej okazji. Nie wiem, czy drużyna nie przegrała finału właśnie dlatego, że zamiast się na nim skupiać, zawodnicy myśleli o czym innym.
Milan zdemolował Barcę 4:0. Największe gwiazdy z Romario i Stoiczkowem na czele, pochowały się gdzieś w trawie Stadionu Olimpijskiego w Atenach. To był jeden z najbardziej pamiętnych finałów Ligi Mistrzów w całej jej historii, przynajmniej dla mnie. Miałem okazję być świadkiem chyba największej klęski w trenerskiej karierze Cruijffa.
Wtedy jeszcze palił kilka paczek papierosów dziennie. Aż lekarz powiedział mu, że albo zmieni tryb życia, albo jego serce w końcu się zbuntuje. Nakręcił wkrótce filmik, na którym nienagannym pociągnięciem stopy wykopuje w siną dal paczkę papierosów. Porzucił zdradliwy nałóg, rozstał się ze stresującym zawodem trenerskim. Wydawało się, że będzie żył długo i szczęśliwie wiodąc żywot wczesnego piłkarskiego emeryta. Niestety dopadł go nowotwór płuc, być może uśpiony przez lata po okresie nałogowego palenia. Odszedł w czwartek w wieku 68 lat…
Miałem szczęście, że mój przyjaciel David Endt, związany od zawsze z Ajaksem, zabrał mnie kiedyś na wycieczkę po miejscach związanych z Cruijffem w Amsterdamie. Ponieważ potrafi fantastycznie opowiadać i ma niesamowitą wiedzę (napisał kilka książek o ukochanym klubie), więc była to dla mnie prawdziwa przygoda. Pojechaliśmy do Betondorp, czyli betonowej wioski, wzorcowej dzielnicy powstałej w latach międzywojennych. Pokazał mi dom, w którym Cruijff mieszkał i bramę wjazdową na ulicę Akkerstraat, która była dla niego i brata ich pierwszym boiskiem. Doszliśmy jedną z sennych uliczek do Middenweg, głównej arterii dzielnicy, by po przeciwnej stronie zobaczyć nowe osiedle mieszkaniowe, powstałe na miejscu nieistniejącego już stadionu Ajaksu – De Meer.
David opowiadał z pasją o chudym nastolatku z Amsterdamu, który odmienił piłkarski świat na zawsze. Nie tylko sposobem prowadzenia piłki, ale też podejściem do wykonywanego zawodu. Stał się postacią kultową w swoim kraju na miarę Marilyn Monroe czy Beatlesów. Znał swoją wartość, wiedział, że jest gwiazdą, więc postanowił to wykorzystać. Zrobił ze swego teścia, Cora Costera, pierwszego prywatnego agenta piłkarskiego w Holandii. I skomercjalizował do bólu swój wizerunek, dzięki czemu zarabiał coraz większe pieniądze także poza boiskiem. Zaczął żądać wynagrodzenia za udzielanie wywiadów, dyktować warunki za udział w reklamach. Raz odmówił udziału w meczu reprezentacji Holandii, ponieważ miał na ten dzień zaplanowany wyjazd do Włoch po zakup… towaru do sklepu z obuwiem prowadzonego przez żonę.
Wzbudzał skrajne emocje, ale też przyczynił się w ogromnym stopniu do błyskawicznego rozwoju holenderskiej piłki. Jedna z pamiątek, jaką po sobie pozostawił, doskonale funkcjonuje do dziś. W 1973 roku z jego inicjatywy utworzono system emerytalny dla zawodników. Połowę z ich zarobków automatycznie odprowadza się na indywidualne konta. Uzyskują dostęp do zgromadzonych środków dopiero po zakończeniu kariery.
Superpuchar Holandii od dawna nosi jego imię - Johan Cruijff Schaal. Ma też swój „plac” wewnątrz stadionu Amsterdam ArenA. Tak symbolicznie nazwano miejsce, gdzie krzyżują się korytarze pod trybunami. Przed kilkoma laty na osiedlu powstałym na miejscu stadionu De Meer jeden z mostków nad kanałem nazwano jego imieniem. Tylko skromny mostek, bo holenderskie prawo zabrania nadawania ulicom imion osób żyjących. W czwartek ten warunek został już niestety spełniony…
▬ ▬ ● ▬