W co trudno uwierzyć, w co uwierzyć trzeba

Fot. Trafnie.eu

W poniedziałek minęła dziewięćdziesiąta rocznica rozegrania pierwszego meczu w Ekstraklasie. Trochę się w tym czasie działo, trochę pozmieniało.

Brakuje mi jeszcze kilkadziesiąt lat, by być rówieśnikiem Ekstraklasy. Ale z drugiej strony mam już tych lat trochę, by pamiętać zupełnie inne czasy ganiania po ligowych boiskach. W niektóre zmiany aż trudno uwierzyć, w niektóre uwierzyć trzeba.

W większości miast wyszedł już z użycia termin „kryta”. Mówiło się „na krytej” i każdy oczywiście wiedział, że chodzi o krytą trybunę. Nie każdy stadion taką miał. A jak miał, najwyżej jedną. Dziś chyba tylko Chorzów pozostaje pamiątką tamtych czasów. Stadion Ruchu przeszedł najwyżej lekki lifting. Na tle innych wygląda archaicznie, choć kiedyś wyglądał normalnie.

Stadiony – oto największa jakościowa zmiana, która nastąpiła w ostatnich latach w Ekstraklasie. Pamiętam jeszcze te szaro-bure drewniane ławki albo zrobione z wyglądających jak rury elementów chyba z eternitu. Krzywe, brudne i czasami tak wysokie, że nogi dyndały, gdy się na nich siadało. Nie daj Boże w czasie deszczu, bo z reguły dachu nad głową brak.

Na palcach można było jeszcze policzyć stadiony ze sztucznym oświetleniem. Godzina 11.00 w niedzielę stanowiła popularną porę rozgrywania meczów. Gdy w 1975 roku na spotkanie Pucharu UEFA przyjechał do Wrocławia Liverpool FC, rozpoczęło się w środę o godzinie 13.00!!! Pewnie nikt z młodziaków nie będzie chciał w to uwierzyć.

Bo teraz Polska znajduje się w ścisłej europejskiej czołówce, jeśli chodzi o budowę nowych stadionów. Wszystkie miejsca pod dachem, trybuny blisko boiska, więc widoczność świetna. Każdy oczywiście ma sztuczne oświetlenie. I jeszcze na wyciągnięcie ręki na zapleczu punkty gastronomiczne. Można się najeść i napić do woli. Pełny luksus pod każdym względem.

Jeszcze większy luksus mają wszyscy oglądający Ekstraklasę w telewizji. Jeśli oczywiście zdecydują się na wykupienie prawa do jej oglądania od odpowiedniej stacji. Studio przed meczem, studio po meczu, powtórki z każdej strony, rozmowy z kim się tylko da.

Jeśli kiedyś transmisje były, to od przypadku do przypadku. I to czasami transmitowano tylko drugą połowę! Nic nie zmyślam. A nawet kiedyś komentator przepraszał, że popsuła się maszyna do pokazywania powtórek, więc tych w transmisji nie było. Kto przegapił bramkę, musiał sobie wyobrazić jak padła, bo zobaczyć nie miał już gdzie.

Teraz mecz się jeszcze dobrze nie skończy, a dostaję maila z wszelkimi możliwymi i niemożliwymi danymi statystycznymi. Nie tylko posiadanie piłki, strzały, podania, spalone czy rzuty rożne. Nawet takie wynalazki, jak średnia pozycja z piłką czy balans ofensywny i inne cuda.

Kiedyś były problemy nawet z informacją o pojemności stadionu. Gdy przygotowywałem informator przed startem ligi dla pewnej gazety, postanowiłem być skrupulatny i dane zweryfikować. Zadzwoniłem do Pogoni Szczecin. Zapytałem o pojemność trybun. Informujący mnie jegomość powiedział, że 27 tysięcy.

Poprosiłem, by sprawdził w karcie stadionu. Ktoś mi podpowiedział, że każdy obiekt ma taki dokument, w którym precyzyjnie jest podana pojemność trybun. Informator zaczął się dąsać, ale w końcu sprawdził i podał – 17 tysięcy. Zapytałem wtedy:

„Skąd te dodatkowe dziesięć”?

Odpowiedział, że na samej górze kibice stają za ostatnim rzędem:

„Liczymy, że to może być jeszcze dodatkowe dziesięć tysięcy”.

Jakoś mnie nie przekonał. I pojemność trybun stadionu w Szczecinie zmalała raptownie aż o dziesięć tysięcy...

Ale były też i zalety tamtej Ekstraklasy. Po polskich boiskach biegał aktualny król strzelców mistrzostw świata z trzecim najlepszym zawodnikiem turnieju finałowego. To były jedne z największych ówczesnych gwiazd światowej piłki. Mam oczywiście na myśli Grzegorza Latę i Kazimierza Deynę.

Wszyscy zawodnicy z najlepszej drużyny stworzonej przez Kazimierza Górskiego w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych grali w Ekstraklasie. A polskie drużyny grały w półfinałach i finałach europejskich pucharów. Teraz awans do Ligi Mistrzów, czyli grupy 32 drużyn, przyjęto jako niebywały sukces.

Jak widać, nigdy nie można mieć wszystkiego. Dlatego sami musicie zdecydować – tęsknić za tym co było (jeśli pamiętacie, co było) czy cieszyć się z tego co jest (mając świadomość, czego ewentualnie nie dane wam było przeżyć)?

▬ ▬ ● ▬