2013-12-04
Tylko stadionów dostatek
Witajcie w kraju piłkarskich paradoksów! Tych, w odróżnieniu od porządnych piłkarzy i sukcesów, nad Wisłą nie brakuje na pewno.
Polska jest dumna ze swoich nowych stadionów. Pokazuje je światu jak panienki w teledysku „My Słowianie” to, „co mama w genach dała”. W Ekstraklasie na palcach już tylko jednej ręki można zliczyć obiekty, które pasują wyłącznie do kategorii zbyt młodych zabytków (Chorzów, Łódź, Szczecin…). Jest niestety jeden problem. Na trybuny tych, na które można wchodzić, nikt przychodzić nie chce. I odwrotnie, tam, gdzie kibiców nie brakuje, nie chcą ich wpuścić na stadion.
Na trzech odziedziczonych po EURO 2012 pustki. No, trochę przesadziłem. Stadion Narodowy w Warszawie gościł konferencję klimatyczną. Był przez kilka tygodni tak wykorzystany, że zwykły śmiertelnik nie mógł się na niego dostać.
Ale we Wrocławiu, na poniedziałkowym meczu Śląska z Pogonią, padł rekord frekwencji, niestety tej dolnej, 4 564 widzów (pojemność trybun – 42 700). Tak źle jeszcze nie było. Bo z klubem tak źle też dawno nie było, skoro przez ostatnie lata stanowił jedynie konieczny dodatek do nieudanych biznesów, czyli był w wielkiej dziurze. Dosłownie, w tej znajdującej się tuż za stadionem, gdzie miała powstać galeria handlowa.
O nią przez kilka lat boksowały się władze miasta z miliarderem Zygmuntem Solorzem, czyli dwaj udziałowcy. Teraz klub przejął urząd miasta, odkupując udziały od Solorza. Czyli właścicielami są podatnicy, którzy klubu nie… chcą finansować. Tak wynika z ankiety przeprowadzonej przez „Gazetę Wyborczą” wśród mieszkańców Wrocławia (tylko 28 procent poparło wspieranie Śląska z miejskich pieniędzy).
W Gdańsku też jest stadion po EURO, na ostatnim meczu Lechii było trochę więcej ludzi, niecałe dziesięć tysięcy (pojemność trybun – 42 100). W Gdańsku też nie chcą finansować klubu, ale tam akurat jego właściciele. Andrzej Kuchar, ostatnio wybrał rolę pantoflarza i powiedział, że o wszystkim decyduje żona. A ta obwieściła na klubowej stronie, że rozpoczęła proces ewakuacji z Lechii. Czyli w sumie jest mało śmiesznie.
Podobnie jak w Bydgoszczy i Warszawie. Tam akurat frekwencja dobra, ale paradoksalnie nie można wejść na stadiony. Zamknęli je wojewodowie Powód? Nieodpowiednie (niezgodne z prawem) zachowanie kibiców. I jakże różna reakcja prezesów. Ten Zawiszy, Radosław Osuch, mówi, że ma już dość wybryków kiboli i najwyżej pójdzie z nimi na wojnę, nawet w ostateczności wycofując się z klubu. Ten Legii, Bogusław Leśnodorski, choć prawnik z wykształcenia, dziwi się wojewodzie, tak jak wcześniej dziwił się decyzjom UEFA. On najchętniej poszedłby na wojnę z władzami w Warszawie i Nyonie. Nawoływał nawet do bojkotu meczu…
Do bojkotu to można nawoływać w Poznaniu, gdzie górę wzięła, nie tylko przysłowiowa, oszczędność, z której znani są jego mieszkańcy. Lech pożałował kasy na wymianę murawy, obecnie piaszczystego klepiska, więc regularnie traci punkty na fatalnym boisku, bo w piłkę za bardzo już grać się na nim nie da.
Jeszcze większym paradoksem jest fakt, że na to klepisko Adam Nawałka wygonił niedawno swoich zuchów, by w meczu z Irlandią przeprowadzić selekcję piłkarzy do reprezentacji. Pod jakim kątem? Wytrzymałości stawów? Bo na pewno nie piłkarskich umiejętności.
Albo inaczej – takie boisko, jakie miejsce w rankingu FIFA, pod koniec pierwszej setki. A to miejsce nie jest już niestety żadnym paradoksem…
▬ ▬ ● ▬