2017-11-20
Trzy fronty i cztery… połowy
W Warszawie odbył się mecz zapowiadany jako szlagier nie tylko tej kolejki, ale może nawet całej rundy jesiennej Ekstraklasy. Rzeczywiście trochę się działo.
Chyba nawet zdecydowanie za dużo. A działo się na trzech różnych frontach. Na boisku Legia pokonała Górnika Zabrze 1:0. Czyli dotychczasowy wicelider ograł dotychczasowego lidera i sam wskoczył na pierwsze miejsce w tabeli.
Można nawet powiedzieć, że Legia kolejny raz wymęczyła zwycięstwo. Pamiętam jej poprzednie mecze u siebie, już za kadencji Romeo Jozaka, z Cracovią czy Arką. Też bez specjalnego błysku, ale też zwycięskie. Przez przypadek można wygrać raz. Jeśli coś dzieje się po raz drugi, trzeba już mówić o pewnej konsekwencji w działaniu.
Uważałem przed sezonem, że Legia jest głównym kandydatem do tytułu i dalej tak uważam. Wygrywa, bo ma największy potencjał spośród wszystkich klubów Ekstraklasy. Choć się jej grą nie zachwycam, muszę docenić skuteczność, która jest w piłce podstawą sukcesu. Jeśli rywale nie potrafili wykorzystać jej słabości i wielu problemów związanych z klubem, to ich problem. Nie potrafili dobić, to już oglądają jej plecy, bo lideruje w tabeli.
A Górnik? Przyjechał do Warszawy, by grać w piłkę, a nie tylko przeszkadzać rywalom, co już dobrze o nim świadczy. Miał swoje okazje do zdobycia bramki. Na pewno ma kilku ciekawych piłkarzy. Ale na pewno nie jest to jeszcze najlepsza polska drużyna, co mogłoby sugerować miejsce w tabeli przed tym weekendem.
Niedzielny mecz toczył się nie tylko na boisku, ale był też walką VAR-u z ludzką niedoskonałością. Sędzia Jarosław Przybył potrafił dwa razy przyznać się do pomyłki w ocenie wydarzeń. Najpierw anulował bramkę zdobytą przez Górnika ze spalonego, potem karnego podyktowanego dla Legii. Duży współudział miał w tym sędzia VAR Paweł Gil.
Oczywiście jak zwykle znaleźli się tacy, którzy musieli na nowy system ponarzekać, co mnie irytuje. Podobała mi się za to wypowiedź kapitana Górnika Szymona Matuszka:
„Nie wiem czy był spalony, czy nie. Ale trzeba zdobyć taką bramkę, którą sędzia uzna”.
Nic dodać, nic ująć.
Mecz miał jeszcze swoją mocno zadymioną historię na trybunach. Zanim się zaczął zaprezentowano barwną oprawę z wielkim hasłem „Fanatyzm”. Dość intrygującym, bo mogło zapowiadać jakiś dalszy ciąg. I tak rzeczywiście było. Kibice w każdej połowie urządzili przymusową przerwę odpalając race i wystrzeliwując ognie sztuczne. Tak zadymili stadion, że mecz trzeba było dwa razy przerywać w sumie na około dwadzieścia minut. Zawodnicy mówili o „czterech połowach” w jakich przyszło im grać i narzekali, że dodatkowe przerwy bardzo przeszkadzały, wybijały z meczowego rytmu.
W Legii ostatnio zainicjowano wielką akcję oszczędzania na czym się tylko da. Kibice też się przyłączyli. Dzięki nim teraz trzeba będzie jeszcze bardziej oszczędzać, by znalazły się dodatkowe pieniądze na kary, jakie przyjdzie na pewno klubowi zapłacić za nałożone kary. Nie sądzę jednak, by pomysłodawcy akcji zadymiania specjalnie się tym przejęli.
▬ ▬ ● ▬