Trzęsionka i szansa na sukces

W pierwszej rundzie kwalifikacyjnej do Ligi Mistrzów Lech pokonał w Poznaniu azerski Karabach Agdam 1:0, co należy uznać za sukces. Nawet wielki.

Karabach był przecież nazywany „koszmarem polskich drużyn”. Grał z nimi (Wisła Kraków, Piast Gliwice, Legia Warszawa) trzy razy i trzy razy je eliminował z europejskich pucharów. Sprawdziłem relacje po pierwszym starciu w lecie 2010 roku, gdy dwa razy (1:0 w Krakowie i 3:2 w Baku) ograł Wisłę. Wtedy komentarze w niczym nie przypominały tych sprzed meczu z Lechem.

Oto tytuł po pierwszym (za: sport.tvp.pl): „Azerska kompromitacja Wisły”. I ten po drugim (za: newsweek.pl): „Piłkarska kompromitacja Wisły w Baku!” Jeszcze pierwsze zdanie z tekstu: „Wisła Kraków dała pokaz w stolicy Azerbejdżanu jak w piłkę grać nie należy. Po porażce z Karabachem Agdam 2:3 zasłużenie żegna się z europejskimi pucharami”. I ostatnie: „Wisła odpada z Ligi Europejskiej i robi to w kompromitującym stylu”.

Cytaty powinny uzmysłowić wszystkim, co było kiedyś „wielkopańską” oceną meczów. Drużyna z wielkiego piłkarskiego kraju została odprawiona przez jakiś przybłędów nie wiadomo skąd. Stąd akcenty kładzione przede wszystkim na słabość Wisły, a nie zalety rywali. Potrzeba było dwunastu lat, by spojrzeć na nich inaczej.

Bo Karabach od sezonu 2014/15 nieprzerwanie występuje w fazie grupowej europejskich pucharów, w tym raz w Lidze Mistrzów! Przed meczem z Lechem trener Gurban Gurbanow musiał przekonywać, że jego piłkarze nie będą w tej rywalizacji faworytami. I chyba za wielu nie przekonał, skoro w rodzimych mediach pojawiły się teksty, że „możemy się od nich uczyć”. Nie sądzę, by wniosek był przesadzony.

Tak przez dwanaście lat odjechała nam piłkarska Europa, nawet ta (geograficznie) zdecydowanie bardziej prowincjonalna. Niestety piłkarsko wcale nie prowincjonalna, dlatego przed początkiem przeklętych europejskich pucharów dostaję co roku w lecie trzęsionki, zdając sobie sprawę, że właściwie musimy obawiać się już niemal wszystkich. Kto uważa, że przesadzam, niech przeanalizuje wyniki w ostatnich latach.

Dlatego do wtorkowego meczu Lecha podchodziłem z dużą ostrożnością. Tym większą, że jego nowy trener John van den Brom, miał zaledwie kilkanaście dni na poznanie i przygotowanie drużyny do sezonu. Obiecywał ofensywny styl gry bazujący na holenderskich wzorcach. Ale to z Karabachem byłoby samobójstwem, więc oglądaliśmy pragmatyczną taktykę opartą na uważnej defensywie.

Pierwsze pięć minut meczu w wykonaniu gospodarzy wyglądało obiecująco. Ruszyli do ataku i zdominowali rywali. Niestety z każdą następną minutą, każdą akcją przewagą Karabachu stawała się coraz większa. Nie wychodzili prawie z połowy Lecha. Jednak właśnie on zdobył tuż przed przerwą bramkę za sprawą swojego kapitana i najlepszego strzelca z ubiegłego sezonu, Mikaela Ishaka.

W drugiej połowie goście dalej dominowali, nie stwarzając sobie jednak sytuacji do strzelenia bramki, a nawet lepszą miał Lech, więc mecz zakończył się ostatecznie wynikiem 1:0. Z opisanych na początku względów należy go uznać za cenny. Czy okaże się wręcz bezcenny przekonamy się za tydzień po rewanżu w Azerbejdżanie.

Karabach ciągle ma znacznie większy potencjał, czego dowodzi nie tylko przewagą w posiadaniu piłki, ale też wyniki w europejskich pucharach w ostatnich latach. Samym jednak potencjałem meczów się nie wygrywa, o czym już przekonaliśmy się we wtorek. Za tydzień się przekonamy, czy Lech będzie w stanie wykorzystać szansę na wyeliminowanie rywali, którą sam sobie stworzył. Dlatego tym rezultatem nie należy się upajać, tylko pamiętać, że to dopiero szansa na sukces.

▬ ▬ ● ▬