Trybuny nie pomagają

Wyłonieni zostali ćwierćfinaliści Ligi Mistrzów. W dwóch meczach zapowiadanych jako szlagierowe sprawdziła się moja teoria lansowana przed rokiem.

Chodzi o te przykuwające największą uwagę: Liverpoolu z Paris Saint-Germain i derby Madrytu Atletico z Realem. W obu rywalizacjach po rewanżowych meczach konieczne do wyłonienia zwycięzców było egzekwowanie serii rzutów karnych.
W pierwszym przypadku przed tygodniem w Paryżu gospodarze mieli ogromną przewagę, ale w końcówce stracili bramkę. Złudne było jednak wyciąganie zbyt daleko idących wniosków na tej podstawie, o czym przekonał się znajomy z Anglii, który zdradził mi, że obstawił zwycięstwo Liverpoolu i się mocno oszukał. Zapytałem go czy nie widział co się działo tydzień wcześniej?

Ja z pewnością nie skreślałem przed rewanżem PSG, choć przesadą byłoby stwierdzenie, że byłem pewny ich awansu. Pamiętałem jednak jak zdominowali mecz w Paryżu i wiedziałem, że łatwo nie polegną w Liverpoolu. I rzeczywiście już po niecałym kwadransie odrobili jednobramkową stratę w meczu, który był znacznie bardziej wyrównany niż ten pierwszy. Ponieważ więcej bramek nie padło, trzeba było strzelać karne. Piłkarze PSG byli bezbłędni, trafili cztery razy. Ich rywale dwa zmarnowali, dlatego w ćwierćfinale drużynę z Francji znów czeka podróż do Anglii. Tym razem jednak do Birmingham, by walczyć o półfinał z Aston Villą.

Derby Madrytu w 1/8 finału dwa razy zakończyły się jednobramkową wygraną gospodarzy. Po zwycięstwie Realu 2:1 przed tygodniem, w środę Atletico odrobiło straty u siebie już po trzydziestu sekundach! Więcej bramek nie padło, ale zanim prowadzący mecz Szymon Marciniak zarządził po dogrywce wykonywanie rzutów karnych, podyktował też jednego dla Realu w normalnym czasie gry za faul na Kylianie Mbappé. Vinícius Júnior go jednak przestrzelił.

Potem gorzej z presją radzili sobie gospodarze, a istotną rolę odegrali… polscy sędziowie (oprócz Marciniaka – asystenci: Tomasz Listkiewicz i Adam Kupsik, techniczny - Paweł Raczkowski, VAR – Tomasz Kwiatkowski). W drugiej kolejce piłka po strzale zawodnika Atletico Juliána Alvareza wpadła do siatki, dla trafienie nie zostało zaliczone. Sędziowie wychwycili, że Argentyńczyk, który poślizgnął się przy wykonywaniu jedenastki, dwa razy dotknął stopami piłkę przy oddawaniu strzału, na co przepisy nie pozwalają.

Okazało się, że ta decyzja sędziowska była kluczowa dla wyniku, bo poza tym obie drużyny zmarnowały jeszcze po jednym karnym, więc ostatecznie Real wygrał 4:2 i w ćwierćfinale zmierzy się z londyńskim Arsenalem. I staje się coraz większą zmorą dla Atletico w Lidze Mistrzów. Przecież dwa razy, w 2014 i 2016 roku, pokonał je też w finale rozgrywek, za drugim razem zresztą też po serii rzutów karnych!

W przypadku obu szlagierowych meczów 1/8 finału idealnie sprawdziła się moja teoria sprzed roku sformułowana na bazie doświadczeń z barażu do Euro 2024 rozegranego przez reprezentację Polski w Cardiff z Walią:

„Jeśli ktoś gra na własnym stadionie, trybuny z pewnością mu pomagają stanowiąc dodatkowy atut. Jeśli jednak dojdzie do strzelania karnych, chyba już niekoniecznie. Tłumaczę to sobie tak, że presja na zawodnikach przed własną publicznością staje się większa, w ich głowach oczywiście. Być może łatwiej mentalnie skoncentrować się do wykonywania karnego mając trybuny przeciwko sobie, niż walczyć z myślami, że nie wolno ich zawieść”.

I chyba właśnie tak było w Liverpoolu i Madrycie.

▬ ▬ ● ▬