Tragiczny geniusz

Fot. Trafnie.eu

Diego Maradona wydaje się być idealnym tematem na święta podsumowującym kończący się rok. Przez wiele lat potwornie mnie irytował, ale…

Staram się mieć otwartą głowę i słuchać wszelkich opinii także o ludziach, których nie znoszę. Próbuję bowiem spojrzeć na nich inaczej, by się upewnić, czy moje negatywne podejście nie jest zbyt krzywdzące. A takie, wręcz skrajnie negatywne, miałem przez lata do Diego Maradony. Nawet Cristiano Ronaldo ze swoimi dąsami nie irytował mnie tak, jak sławny Argentyńczyk kabotyńskim podejściem do otaczającego go świata.

Niedawna śmierć spowodowała, że w ostatnich tygodniach pojawiło się mnóstwo artykułów i komentarzy na jego temat, a ich uzupełnienie stanowiły emitowane w różnych telewizjach filmy dokumentalne. Analizując ten ogromny materiał cały czas się zastanawiałem, czy przez lata nie patrzyłem na niego zbyt krytycznie? A pierwszym impulsem do rozważań była wygłoszona podczas gali FIFA The Best opinia argentyńskiego bramkarza Sergio Goycochei. Zanim wręczono wszystkie nagrody, wspominano Maradonę. I właśnie Goycochea stwierdził:

„W szatni nigdy nie oczekiwał dla siebie przywilejów”.

Po obejrzeniu fragmentów wielu meczów, w których występował, niektórych po raz pierwszy, coraz bardziej skłaniam się ku tezie, że rzeczywiście był najlepszym piłkarzem w dziejach futbolu. Teraz, gdy dzięki niezwykłemu rozwojowi telewizji można oglądać praktycznie każdy mecz w czołowej lidze europejskiej, mamy szansę ekscytować się regularnie popisami Leo Messiego.

Jednak jego słynny rodak już wiele lat wcześniej wyczyniał z piłką jeszcze większe cuda. Miał tę przewagę nad rywalami, że przy fenomenalnych umiejętnościach posiadał jeszcze odrobinę szaleństwa. Nie da się tego opisać, trzeba dostrzec oglądając popisy Maradony na boisku. Choć w uwielbieniu jego rodaków dostrzegam przesadę, jestem jednak w stanie doskonale je zrozumieć, szczególnie biorąc pod uwagę odmienne uwarunkowania kulturowe. Na tym samym bazuje uwielbienie jakim cieszy się w Neapolu, którego mieszkańcom pomógł poczuć dumę po sukcesach miejscowej drużyny.

A jaka jest prawda o Maradonie poza boiskiem? Asif Kapadia, reżyser filmu „Diego”, postawił śmiałą tezę, że był Diego i był Maradona. Człowiek o dwóch osobowościach. Tę drugą, gorszą, wymyślił ten pierwszy, zdecydowanie lepszy, by się bronić przed przytłaczającym go światem. Dlatego podobno Diego nie miał nic wspólnego z Maradoną, ale Maradona wszędzie go za sobą ciągnął.

Z kolei dziennikarz Daniel Arcucci zauważył:

„Życie Diego było niesamowite i okrutne”.

Jego siostra Maria Rosa podzieliła się następującą refleksją:

„Mój brat, odkąd skończył piętnaście lat, nie miał życia. Stał się kimś innym. Wszystko zawsze brał na siebie. Bycie tak sławnym było ciężarem, ale on zawsze chciał sam rozwiązywać problemy. Nigdy nie mieszał w to rodziny”.

Maradona twierdził:

„Na boisku życie nie ma znaczenia. Wszelkie życiowe problemy nie mają znaczenia, nic nie ma znaczenia”.

Ale po końcowym gwizdku problemy zawsze wracały. A odrobina szaleństwa, będąca jego atutem podczas meczu, stawała się przekleństwem poza nim. Nie miał w pełni profesjonalnego podejścia do wykonywanego zawodu. I nigdy nie potrafił się oprzeć wszelkim pokusom życia. Zbyt łapczywe z nich korzystanie, z uzależnieniem się od narkotyków włącznie, doprowadziło do katastrofy.

Choć może nabrałem nieco więcej wyrozumiałości dla niego, nie zmieniłem zdania w podstawowej kwestii. Uważałem i uważam, że był ofiarą własnego sukcesu. Prostym chłopakiem z dzielnicy nędzy Villa Fiorito w Buenos Aires nie potrafiącym udźwignąć sławy, która go przytłoczyła. Genialny piłkarz, ale nie ta osobowość, by sobie ze wszystkim poradzić. Nie miał w tej nierównej walce żadnych szans.

Życie przytłaczało go coraz bardziej, aż w końcu zmiażdżyło. Ale lud kocha takich niepokornych. Dlatego w Argentynie i Neapolu pozostanie Bogiem. Tragiczny piłkarski geniusz.

▬ ▬ ● ▬