2014-09-22
To się dzieje naprawdę!
Jeszcze raz dałem się porwać siatkówce. Ale chyba każdy to zrozumie. Kiedy reprezentacja Polski znów zagra na własnym terenie w finale mistrzostw świata?
Przypuszczam, że wielu chciałoby mieć w niedzielę takie rozterki jak ja. Gdy Polacy wygrali czwartego seta z Brazylią 25:22, a cały mecz 3:1, prawie czternaście tysięcy kibiców w katowickim Spodku oszalało. Biało-czerwony amok na trybunach. Jedna z tych chwil, których się nigdy nie zapomina. Speaker wrzeszczał, próbując przekonać chyba także samego siebie:
„Proszę państwa, to się dzieje naprawdę!”
Reprezentacja siatkarzy została drugi raz w historii mistrzem świata. Nie przypominam sobie, by Polacy byli mistrzami w jakieś innej grze zespołowej. I nie zanosi się na to w bliżej przewidywanej przyszłości. Marzy mi się taki sam tytuł z piłkarzami, ale wiem, że to absolutnie nierealne. Nie ma nawet co się łudzić, szkoda czasu. Siatkarze to jedyna alternatywa zaspokojenia narodowej dumy. Gdy walczyli o mistrzostwo w finale na własnym terenie, nie można było takiej okazji przegapić. Mogę więc z radością przyznać – byłem przy tym.
Gdy w niedzielę rano jechałem do Katowic, na dworcu Warszawa Wschodnia spotkałem kibiców Legii wsiadających do pociągu do Krakowa, by obejrzeć mecz z Wisłą. Liczebność grupy szykującej się do podróży robiła wrażenie. Tak jak i wyposażenie towarzyszącego oddziału policji uzbrojonego w miotacze gazu i broń gładkolufową.
Przypomniałem sobie ten widok, gdy siedziałem już w środku katowickiego Spodka, a speaker rozhuśtał już biało-czerwone trybuny. Zauważyłem z zazdrością bywalca głównie meczów piłkarskich, że na tych siatkarskich kibice przede wszystkim się bawią. Dopingują oczywiście też, ale głównie się bawią i to świetnie. Żadnych wyzwisk, nawet jednego przekleństwa lecącego z trybun. Jeden wielki festyn. Także w najtrudniejszych chwilach, w meczu z Brazylią w czwartym secie, nic się nie zmieniło.
Patrzyłem na to i nieustannie, nawet podświadomie, porównywałem siatkówkę z piłką nożną. No to jeszcze inne skojarzenie związane z niedzielnym meczem. Nie przypuszczałem, że siatkarze z Niemiec to tacy imprezowicze. Walczyli najpierw z Francuzami o brązowy medal pewnie wygrywając 3:0. W czasie finału przyszli z szatni i usiedli na trybunach. Nastrój im się wyraźnie udzielił.
Gyorgy Grozer razem z Lukasem Kampą podnieśli się ze swoich miejsc postanowili podyrygować polskimi kibicami. Jeszcze większym wodzirejem okazał się Dirk Westphal, gdy zaczęła się dekoracja trzech najlepszych ekip. Kompletnie wyluzowany z całą ekipą nieźle dokazywał na parkiecie katowickiego Spodka. Z każdym kto pojawił się na jego drodze z chęcią „przybijał piątkę”.
Zacząłem się zastanawiać – czy w piłce takie luzackie zachowanie byłoby możliwe? Po zdobyciu różnych trofeów zawodnicy też potrafią wariować, wspaniale się cieszyć. Ale chyba już się wspięli, niestety, na wyższy poziom gwiazdorstwa. Czuje się to nawet w zwykłych rozmowach z siatkarzami, z którymi zwyczajnie łatwiej się dogadać.
I jeszcze ostatnia refleksja. Po meczu finałowym kibice zaczęli skandować: „Stephane Antiga”!
Francuz podziękował im wymownym gestem. A mnie przypomniała się dyskusja związana z zagranicznymi trenerami w polskiej piłce. Podobno przede wszystkim zabierają miejsca naszym zdolnym młodziakom w tej branży. Właśnie niedawno obejrzałem w akcji tego najzdolniejszego z reprezentacją młodzieżową. I nie bardzo mam co wspominać.
Choć polska siatkówka jest światową potęgą, prezes PZPS nie bał się zagranicznej myśli szkoleniowej, tak tępionej w piłce. Antiga łatwego życia na początku nie miał. Na szczęście, dla siebie i Polaków, wytrzymał.
Zawsze najważniejsze, by wybrać odpowiedniego człowieka. Jaki ma paszport jest sprawą drugorzędną.
▬ ▬ ● ▬