To nie „ogórki”

Fot. Shutterstock.com

Przed pierwszym meczem reprezentacji Polski w eliminacjach do mistrzostw świata sporo się dzieje. Niestety pod jednym względem zdecydowanie za dużo.

Na co stać reprezentację Polski w starciu z Węgrami? Robert Lewandowski twierdzi, że na zwycięstwo. Taki można wyciągnąć wniosek z jego wypowiedzi podczas ostatniej konferencji prasowej. Stwierdził przecież, że w marcowych trzech meczach liczy na co najmniej sześć punktów. Czyli, przekładając deklarację na konkrety, trzeba ograć Węgry i Andorę, a z Anglią zrobić co się da, by przywieźć chociaż punkt z Wembley.

Oczywiście kapitan reprezentacji nusi dawać przykład i wlewać wiarę w drużynę przed rozpoczęciem eliminacji. To wręcz jego ustawowy obowiązek biorąc pod uwagę piastowaną funkcję. Za to mój ustawowy obowiązek polega na w miarę realistycznej ocenie sytuacji.

Dlatego na pytanie – jaki wynik jest możliwy w czwartkowym meczu? - odpowiadam bez chwili zastanowienia – każdy. Bo przecież nikt, nawet Paulo Sousa, nie wie na co stać jego drużynę, skoro nie miał okazji posłać jej do boju nawet raz. Dlatego do końca nie wie też, czy gra trójką obrońców, bo do takich wniosków prowadziła obserwacja już pierwszego treningu, okaże się dla reprezentacji w najbliższym meczu zbawieniem czy nieszczęściem?

Poza tym o jakich tu ustaleniach, założeniach, planach mówić, skoro ze składu, być może nawet podstawowego, na czwartkowy mecz wypadł właśnie Mateusz Klich. Stwierdzono u niego zakażenie koronawirusem, co oznacza w praktyce absencję także w dwóch kolejnych meczach eliminacyjnych. Czyli również w trzecim z Anglią, z powodu konieczności przejścia przymusowej kwarantanny, co musi stanowić bolesny cios dla trenera Sousy zważywszy, że to zawodnik występujący w Premier League, więc na Wembley pewnie by się bardzo przydał.

Trudno oczekiwać konkretnego wyniku od drużyny nowego trenera, gdy nie wiadomo w jakim wystąpi składzie, w jakim ustawieniu i w jakiej dyspozycji są jej zawodnicy. Nie tylko z tego powodu podchodzę z ostrożnością do najbliższego meczu. Trochę mnie niepokoi traktowanie Węgrów, przynajmniej przez część mediów, jako dostarczycieli punktów. Co prawda to nie Andora, z który trzy punkty są obowiązkiem, ale…

A nie są to przecież piłkarskie „ogórki”, co chyba warto zauważyć. Węgrzy byli pierwszym rywalem reprezentacji Polski w 1921 roku i przez lata głównie nas lali. Jako piłkarska potęgą, tylko jakimś niewytłumaczalnym do dziś zbiegiem różnych okoliczności nie zostali mistrzem świata w 1954 roku. To z tego okresu pochodzi słynna „Złota Jedenastka”. To dlatego stadion w Budapeszcie nazywa się Puskás Aréna, a najsłynniejszy zawodnik tej drużyny Ferenc Puskás, ma jeszcze pomnik na jednej z ulic węgierskiej stolicy.

Potem było wiele chudych lat, nawet dziesięcioleci, ale w ostatnich latach widać zmiany na lepsze. Węgrzy od września nie przegrali meczu. Awansowali do EURO 2020 po meczu barażowym z Islandią zapewniając sobie w brawurowym stylu zwycięstwo w doliczonym czasie gry.

Na pewno nie będą jedynie dostarczycielem punktów, za jakich niektórzy chcą ich uważać. Nawet bez swego asa Dominika Szoboszlaia, który z powodu kontuzji w czwartek nie zagra. Jest to drużyna zbliżona poziomem do polskiej reprezentacji. I oby po czwartkowym meczu okazało się, że tylko zbliżona...

▬ ▬ ● ▬