2020-12-30
Tak trzymać na wiosnę i...
Czy w podsumowaniu roku można pominąć drużynę, którą wszyscy się zachwycają? Można, bo to podsumowanie mocno subiektywne, a poza tym…
A poza tym, kto bogatemu zabroni? Tym bogatym (uwaga, uwaga!) jestem… ja. Bogatym oczywiście w piłkarskie wrażenia. Dlatego wydobywając te wyjątkowe z własnej pamięci postanowiłem w kolejnym już mocno subiektywnym podsumowaniu kończącego się roku wskazać, które osiągane w nim sukcesy najbardziej mnie ucieszyły.
Wiem, że ten rok ogłoszono już rokiem Bayernu Monachium. We wszystkich plebiscytach zdobył wszystkie możliwe i niemożliwe nagrody. Wyróżnianie go po raz kolejny byłoby trochę wazeliniarstwem. Ale nie tylko z tego powodu tytuły i puchary Bayernu nie robią na mnie żadnego wrażenia. Nawet obecność w składzie najlepszego polskiego zawodnika nie stanowi żadnego dodatkowego argumentu.
Przyjmując do wiadomości informację o kolejnych osiągnięciach drużyny z Monachium mam dziwne przeświadczenie, że bogacz posiadający w garażu kolekcję najdroższych na rynku luksusowych aut, poinformował właśnie o zakupie tego ostatniego, najdroższego z najdroższych, którego dotąd nie był w stanie nabyć. Bo akurat w tym roku potencjalni chętni spłukali się z kasy, więc w końcu można było sfinalizować transakcję.
Przy całym szacunku dla dokonań piłkarzy Bawarii (Bayern to przecież po niemiecku Bawaria właśnie!) z Bawarii, ze znacznie większym podnieceniem odebrałem tytuł mistrzowski Liverpoolu zdobyty aż po trzydziestu latach wyczekiwań. I to w koronawirusowych okolicznościach, gdy miał w tabeli kolosalną przewagę, a nikt w pewnym momencie nie wiedział, czy rozgrywki uda się dokończyć. Na szczęście się udało, a kibice Liverpoolu rozpoczęli świętowanie, głusi na wszelkie apele o zachowanie dystansu społecznego czy zakrywanie twarzy maseczkami. Kto po trzydziestu latach wyczekiwań zawracał by sobie czymś takim głowę, gdy tytuł wreszcie wrócił do najlepszego angielskiego klubu XX wieku?
Ucieszyłem się z tego dlatego, że Liverpool jest jednym z moich ulubionych miast, do którego wracam z przyjemnością. Wiąże się to niewątpliwie z faktem, że podczas kilku wizyt spotkałem się tam z oznakami niebywałej w innych miejscach życzliwości. A poza tym jest miastem piłki i muzyki. Jak nie zauroczyć się nim, skoro narodziły się tam dziesiątki przebojów grupy The Beatles?
Z wielkim podziwem patrzę na kibiców drugiej drużyny z Liverpoolu – Everton FC. Trzeba mieć sporo samozaparcia, by nie upaść na duchu doświadczając kolejnego sukcesu bardziej utytułowanych sąsiadów. Dlatego szczerze życzę niebieskiej połowie miasta, by też doczekała się własnego tytułu mistrzowskiego, na który czeka już od 1987 roku.
Drugim klubem, którego wyniki w kończącym się roku przyjmowałem z niebywałą satysfakcją jest Union Berlin. Moja sympatia do niego narodziła się przed laty, gdy miałem okazję obejrzeć mecz na stadionie noszącym uroczą nazwę „Przy Starej Leśniczówce”. Bo rzeczywiście obiekt znajduje się pod lasem we wschodniej dzielnicy Berlina - Köpenick. A w odrestaurowanej prawdziwej starej leśniczówce mieszczą się pomieszczenia klubowe.
Nie tylko to jest w nim niezwykłe. Największą wartość dodaną stanowią oddani kibice. Gdy kiedyś groziło Unionowi odebranie licencji, ponieważ klubowy stadion nie spełniał jej wymogów, sami zabrali się do roboty i pomogli w remoncie. Dzięki temu licencję otrzymał.
Union to wręcz klub kultowy, dlatego bardzo się ucieszyłem, że w ubiegłym sezonie bez problemów utrzymał się Bundeslidze, w swoim pierwszym sezonie w najwyższej niemieckiej lidze. A w tym wprost szaleje. W ostatnim meczu przed zimową przerwą ograł Borussię Dortmund i zajmuje szóste miejsce gwarantujące udział w kwalifikacjach do nowych rozgrywek – Europa Conference League. Tak trzymać na wiosnę i w kolejnych latach!
▬ ▬ ● ▬