Sposoby ewakuacji

Fot. Trafnie.eu

Podświadomie czekam na ten moment na każdym wielkim turnieju. To silniejsze ode mnie. Gdy tylko się zbliża, zaczynam przebierać nogami z podnieceniem.

Zaczyna się z reguły od ostatniej kolejki meczów grupowych, a kończy po ćwierćfinałach. Wtedy odpadają z turnieju kolejne drużyny. Ktoś musi, to oczywiste. Najciekawsze jest tłumaczenie porażki przez poszczególnych trenerów. Naprawdę pouczająca lekcja, szczególnie dla tych, którzy spróbują coś znaleźć między wierszami.

Po raz pierwszy spłodziłem tekst na ten temat w 1996 roku podczas mistrzostwa Europy w Anglii. Chyba nieźle pozostał w pamięci, skoro bez najmniejszego problemu wygrzebałem z niej tytuł, który postanowiłem zapożyczyć, bo przez ćwierć wieku (jak ten czas gna, jak opętany!) nic się nie zmieniło.

Nie jest łatwo pogodzić się z porażką, choć ta, paradoksalnie, bywa podobno ciekawsza od zwycięstwa. Dlatego zawsze czekam na ten moment, gdy trenerzy przegranych drużyn próbują przygotować sobie w miarę bezpieczny sposób ewakuacji z mistrzostw.

Pierwszy wielki przegrany - Şenol Güneş, trener reprezentacji Turcji, która chyba najbardziej rozczarowała – trzy porażki, jedna strzelona i osiem straconych bramek. Jak wytłumaczyć tak słabe wyniki, gdy drużyna miała być „czarnym koniem” turnieju? Za bardzo się nie da.

Ale Güneş, inteligentny człowiek, postanowił zastosować sprawdzoną metodę ucieczki do przodu. Po co się pochylać nad tym co było, lepiej mówić o tym, co będzie. I namaścił swoich piłkarzy:

„Oni będą grali dla Turcji przez wiele lat i osiągną sukcesy jak dawniej”.

Czyli nawet jak dobrze nie jest, na pewno będzie lepiej. Tylko podczas Euro 2020 moment jeszcze był nieodpowiedni.

Dokładnie tę samą metodę zastosował Stanisław Czerczesow, trener reprezentacji Rosji, czyli drugiej równie mocno krytykowanej drużyny. Kolejna ucieczka do przodu:

„Mamy kilku wartościowych młodych zawodników i od nas zależy, czy pomożemy im rozwinąć talent, by iść do przodu”.

Menedżer reprezentacji Szkocji Steve Clarke, po porażce z Chorwacją znalazł takie jej wytłumaczenie:

„Dziś wieczorem zmierzyliśmy się z drużyną, która jest zahartowana w rywalizacji na wielkich turniejach i która wiedziała, jak rozegrać trzeci mecz w grupie, a my prawdopodobnie nie. Dlatego odpadliśmy, a oni grają dalej”.

Czyli, gdyby Szkoci mieli podobne doświadczenie, pewnie by sobie poradzili. A że nie mieli, bo niby skąd mogli mieć (to był ich pierwszy awans do wielkiego turnieju od wielu lat), trudno mieć do nich o cokolwiek pretensje. Po prostu lepiej się nie dało…

Frank de Boer, trener Holendrów, po porażce w 1/8 finału z Czechami znalazł inne uzasadnienie porażki:

„To był trudny przeciwnik, ale myślę, że byliśmy lepsi do momentu pokazania czerwonej kartki. Zdominowaliśmy grę”.

Czyli, gdyby nie czerwona kartka (feralne zdarzenie), pokazana jednemu z jego piłkarzy, „lepsza” Holandia na pewno by wygrała.

Z kolei Fernando Santos, trener reprezentacji Portugalii, zdradził:

„Mam kilku płaczących zawodników w szatni. Dali z siebie wszystko”.

Czyli, nie można mieć do nikogo pretensji, skoro już lepiej nie dało się nic zrobić. Koniec, kropka.

Roberto Martínez, trener reprezentacji Belgii, po porażce z Włochami w ćwierćfinale zastosował sprawdzoną metodę, gdy brakuje mocnych argumentów:

„Niestety jedna drużyna musiała dziś przegrać i to byliśmy my. Ale jestem dumny z postawy i zaangażowania zespołu”.

Od Euro 1996 minęło ćwierć wieku i nic się nie zmieniło. Nadal nie ma złych trenerów, są tylko niewłaściwe momenty, feralne zdarzenia i za silni rywale.

▬ ▬ ● ▬