Serca już tam nie ma

Fot. Trafnie.eu

Wojciech Szczęsny postanowił zakończyć karierę. I nie chodzi tu o reprezentacją Polski. Informacja naprawdę zaskakująca, żeby nie powiedzieć szokująca.

Poszedł z duchem czasów, w których przyszło mu żyć i poinformował o swojej decyzji za pośrednictwem mediów społecznościowych, a dokładnie Instagramu. Napisał między innymi:

„Dałem też grze wszystko, co miałem. Dałem jej osiemnaście lat mojego życia, każdego dnia, bez wymówek. Dziś, chociaż moje ciało nadal czuje się gotowe na wyzwania, mojego serca już tam nie ma. Czuję, że teraz nadszedł czas, aby poświęcić całą uwagę rodzinie - wspaniałej żonie Marinie i dwójce naszych pięknych dzieci Liamowi i Noelii”.

Swoją decyzją Szczęsny nie po raz pierwszy zburzył stereotyp piłkarza. Bo ten przecież powinien grać tak długo jak może, czy raczej jak długo go chcą. Nie skusił się na ponętne finansowe oferty podpisania kontraktu z nowym klubem po definitywnym opuszczeniu latem Juventusu Turyn. Czyli nie dał się kupić za żadną cenę.

Na jego przykładzie widzę jak czas potwornie gna, że trudno nawet sobie do końca uświadomić jak krótka jest piłkarska kariera. Bo Szczęsny jest akurat zawodnikiem, którego poznałem niemal zaraz po… urodzeniu. To musiało być na samym początku lat dziewięćdziesiątych. Umawiałem się na wywiad z jego ojcem – Maciejem, wtedy bramkarzem Legii Warszawa. Zabrał mnie do swojego mieszkania na ulicy Łukowskiej w warszawskiej dzielnicy Praga Południe. Stały w nim dwa dziecinne łóżeczka, a w nich spali mali chłopcy. Gdy jeden się obudził, wstał, grzecznie się ukłonił i powiedział: „Dzień dobry”. Zawsze będę ten uroczy moment pamiętał. To był Jan, starszy o trzy lata brat Wojciecha.

Gdy po latach wspominałem o tym Maćkowi stwierdził, że Wojtka nie mogło być jeszcze na świecie, bo wspomniałem mu też, że spotykaliśmy się przy okazji pucharowych meczów Legii z Barceloną. Odbyły się w 1989 roku, a przecież przyszły 84-krotny reprezentant Polski urodził się w kwietniu roku następnego. Widocznie Maciek do swojego domu zabrał mnie przy okazji kolejnego wywiadu czy tekstu, w następnym roku, bo doskonale pamiętam te dwa dziecinne łóżeczka.

Pamiętam też spotkanie w październiku 2008 roku zorganizowane dla grupy polskich dziennikarzy z utalentowanym bramkarzem Arsenalu w sklepie sportowym w londyńskiej dzielnicy Soho. Osiemnastoletni Szczęsny był na początku profesjonalnej kariery, pełen nadziei, że rozwinie się pomyślnie.

Cztery lata później napisałem tekst o trzech bramkarzach – ojcu i jego dwóch synach. Maciek umówił mnie z młodszym z nich na zgrupowaniu reprezentacji Polski w hotelu w Józefowie pod Warszawą. Zabrał tam też Jana, który bronił w jakieś amatorskiej drużynie. Możliwość porozmawiania z całą trójką i napisania tekstu o bramkarskim rodzie stanowiła prawdziwą dziennikarską perełkę, okraszoną do tego możliwością zrobienia im wspólnego zdjęcia.

Z tych wszystkich powodów kariera Wojciecha była mi szczególnie bliska. I jego dramaty, gdy wyleciał z boiska w inauguracyjnym meczu EURO 2012 z Grecją w rodzinnej Warszawie, i niezapomniane momenty, jak obrona rzutu karnego strzelanego przez Leo Messiego podczas mistrzostw świata w Katarze.

Inteligencją i elokwencją wyróżniał się zawsze. W jego odpowiedziach na pytania, dalekich od szablonu, wyczuwało się przekorę, którą niewątpliwie, nie mam co do tego wątpliwości, odziedziczył po ojcu. Dlatego na swój sposób bolesna jest dla mnie świadomość, że od pewnego czasu nie utrzymują ze sobą kontaktu. Dwa bardzo silne charakteru. Chyba za silne, by zgodnie funkcjonować.

Wojciech Szczęsny z całą pewnością był piłkarzem wybitnie niebanalnym, bo tylko tacy mogą zakończyć karierę w sposób, w jaki on zakończył. Dla mnie zdecydowanie za wcześnie, ale czy sam nie napisałem, że łamie stereotypy?

▬ ▬ ● ▬