Rekordy, rekordy…

Fot. Federico Guerra Moran/Shutterstock.com

W subiektywnym podsumowaniu kończącego się tygodnia chciałbym pochylić się nad dwoma wydarzeniami. O jednym mówią wszyscy, ale intrygujące jest i drugie.

Od piątkowego wieczoru wydarzeniem tygodnia, czy nawet miesiąca w polskich mediach jest niewykorzystany karny przez Roberta Lewandowskiego w meczu Bayernu Monachium z Herthą w Berlinie. Zrelacjonowane zostało niczym coś równie niezwykłego jak silne trzęsienie ziemi w ojczyźnie zawodnika, która jak wiadomo leży poza strefą sejsmiczną. Bo niektórymi chyba rzeczywiście mocno zatrzęsło, może ciągle nimi trzęsie z wrażenia.

Nie mogą uwierzyć, że to się mogło zdarzyć.
Nie tylko mogło, ale kiedyś musiało. W związku z tym pojawiły się szczegółowe wyliczenia (za: wp.pl):

„Po 2364 (!) dniach dobiegła końca niesamowita seria Roberta Lewandowskiego. Rune Jarstein z Herthy Berlin jest pierwszym bramkarzem od 7 lat, który obronił wykonywany przez Polaka rzut karny. (...)

Jarstein jest tym samym pierwszym od 17 sierpnia... 2014 roku bramkarzem, który obronił „11” wykonywaną przez Lewandowskiego! Ostatnim przed nim był Daniel Masuch z Preussen Muenster. Od tego czasu „Lewy” wykonał 52 rzuty karne - 50 wykorzystał, a w dwóch przypadkach uderzył obok bramki”.

Po tym niewykorzystanym karnym nawet się… ucieszyłem. Miałem już dość komentowana każdej kolejnej zdobytej przez niego bramki jednym słowem – maszyna! Opisywano go niczym jakiegoś cyborga, nadczłowieka. Okazuje się, że jest człowiekiem z krwi i kości, co cieszy. Bo zawsze lepiej obcować z ludźmi, niż z maszynami. Choć szczegółowe i naprawdę ciekawe wyliczenie dotyczące jego karnych wymaga uzupełnienia.

Lewandowski nie wykorzystał jeszcze jednego karnego w Bundeslidze, choć akurat ten w żadnych zestawieniach ujęty nie został. Otóż w inauguracyjnym meczu sezonu 2018/19 z Hoffenheim jego strzał obronił Oliver Baumann. Karny został jednak powtórzony i po chwili już bezbłędnie trafił do siatki. Dlatego o Lewandowskiego, człowieka nie maszynę, jestem spokojny. I o jego kolejne karne też. Choć pewnie kiedyś któregoś znów nie wykorzysta.

Drugim wydarzeniem, które przykuło moją uwagę, była rekordowa porażka Southampton 0:9 z Manchesterem United na Old Trafford. Miał w tym niestety spory udział Jan Bednarek reprezentujący barwy doszczętnie rozbitej drużyny, ale to oddzielny temat. Ciekawsze jest co innego. Southampton w październiku 2019 roku też przegrał w Premier League 0:9, tyle że u siebie z Leicester City. W obu spotkaniach drużynę prowadził austriacki menedżer Ralph Hasenhüttl. I poprowadził też w kolejnym meczu w sobotę, więc nikt go nie miał zamiaru zwalniać.

Zastanawiam się ilu trenerów w Polsce przetrwało by dwie tak wysokie porażki w ciągu roku z niewielkim kawałkiem? Nie sądzę, by przetrwał ktokolwiek. Żeby nie było tak ponuro, można wyciągnąć jednak pewien optymistyczny wniosek patrząc na to, co działo się ostatnio w dwóch klubach. Otóż posady zachowali w nich trenerzy, o zwolnieniu których spekulowano w pierwszej części sezonu, gdy mieli w lidze kiepskie serie.

Na szczęście i Kosta Runjaić w Pogoni Szczecin, i Waldemar Fornalik w Piaście Gliwice zachowali posady. Efekt? Pogoń ustanowiła właśnie klubowy rekord wygrywając szósty mecz ligowy z rzędu! Piast nie przegrał ostatnich dziewięciu. Pogoń jest liderem tabeli, a Piast systematycznie pnie się w górę. Był na samym dnie, jest na ósmej pozycji.

Jaki z tego płynie wniosek? Wniosków jest nawet kilka. Przede wszystkim warto zatrudniać odpowiednich trenerów. Gdy się już takiego ma w klubie, nie należy go zwalniać z byle powodu. I chyba wniosek najważniejszy – przede wszystkim trzeba mieć w klubie ludzi potrafiących mądrze nim rządzić. Wtedy nie trzeba się będzie martwić o spełnienie dwóch pierwszych warunków.

▬ ▬ ● ▬