Przegrywać jak MU!

Fot. Trafnie.eu

W Manchesterze prawdziwy dramat. Choć tylko w jego czerwonej części. Uważam to za grubą przesadę. Ale wygląda, że raczej jestem w mniejszości.

Nowy Rok źle zaczął się dla Manchesteru United. Pierwszego stycznia porażka w lidze z Tottenhamem Hotspur. Cztery dni później w Pucharze Anglii ze Swansea City. A obie na Old Trafford.

Po tej pierwszej angielskie dzienniki krzyczały w tytułach o rosnącej presji na nowego menedżera mistrza Anglii, Davida Moyesa. I zaczęła się wyliczanka. Że to już czwarta porażka w lidze na własnym stadionie w tym sezonie. Że po raz pierwszy od 1989 roku aktualny mistrz przegrał w Nowy Rok. Że ostatni raz Man Utd poniósł cztery porażki u siebie do pierwszego stycznia w 1986 roku. Że ma aż 11 punktów straty do prowadzącego Arsenalu i pięć do miejsca gwarantującego start w przyszłym sezonie w Lidze Mistrzów. Że pucharowe zwycięstwo Swansea było pierwszym w historii odniesionym przez Walijczyków na Old Trafford…

Wszystko prawda, ale czego można się było spodziewać przed sezonem po Manchesterze United? Kolejnego mistrzostwa? Dla mnie jego wyniki nie są żadną niespodzianką, wręcz przeciwnie. Moyes powinien wiedzieć (pewnie wie, tylko głośno nie powie), że najpierw musi posprzątać po poprzedniku, który pracował w klubie ponad ćwierć wieku. Sir Alex Ferguson odnosił wielkie sukcesy, ale cena jaką płacili za nie zawodnicy też była wielka. Mówiąc bez znieczulenia – musieli bez najmniejszych zastrzeżeń wykonywać polecenia bossa. Gdy komuś się nie podobało, słyszał – „Won”! Tak to wyglądało od kulis. Od frontu - same zachwyty.

Naturalne więc, że piłkarze po wielu latach współpracy z Panem Suszarką (jego słynne suszeniem głowy!) muszą odreagować, nawet podświadomie, gdy mają do czynienia z innym człowiekiem na menedżerskim stołku. Zanim się to wszystko poukłada na nowych zasadach, minie sporo czasu. Myślę, że szefowie Man Utd o tym wiedzą. Nie sądzę więc, by Moyesowi groziła dymisja.

On już na początku sezonu gorzko stwierdził:

„Jeśli wygrasz mecz, lud uważa, że jesteś dobry. Jeśli przegrasz, lud uważa, że jesteś śmieciem”.

Najbardziej zniesmaczyła mnie jego wypowiedź po meczu z Tottenhamem o faulu bramkarza gości na Ashleyu Youngu. Rzeczywiście Hugo Lloris wyciął go widowiskowo, chyba z metr nad murawą, ale sędzia Howard Webb nie podyktował karnego. Nazywanie tego jednak przez Moyesa najgorszą sytuacją jaką w życiu widział, jest tragikomiczne. A wniosek oczywisty – szkockiemu menedżerowi brakuje już argumentów, by odpierać zarzuty po kolejnych porażkach.

To mnie dziwi, bo powinien mówić otwartym tekstem, kiedy i gdzie tylko może, że w tym sezonie nie należy liczyć na cokolwiek. Skoro tyle razy podkreślał, że potrzebuje czasu (bo potrzebuje), to niech jeszcze odważnie doda co trzeba. A on niepotrzebnie sam pakuje się pod nóż. Przed meczem ze Swansea wyznał:

„Moje wyniki w Pucharze Anglii nie były może dotychczas najgorsze, ale na pewno mnie nie zadowalają. Potrzebuję tego trofeum”.

Przed wtorkowym meczem z Sunderlandem znów klepnął w tym samym stylu, że marzy o grze w finale. Każdy marzy, ale może lepiej podchodzić do tego bez zadęcia, by znów nie dostać po głowie jak w niedzielę?

Bo zapomniałem wspomnieć, że wczoraj Manchester United mierzył się w półfinale Pucharu Ligi z Sunderlandem na wyjeździe. I znów przegrał 1:2. Ale są i dobre informacje dla kibiców „Czerwonych Diabłów”. Za dwa tygodnie będzie rewanż na Old Trafford.

Zastanawiam się jednak czy ktokolwiek na miejscu Moyesa byłby w stanie obecnie zaspokoić aspiracje sympatyków Man Utd? Czasy trochę się jednak zmieniły. „Hałaśliwi sąsiedzi” dokazują w innej części miasta coraz śmielej. W Londynie i Liverpoolu też mają niezłe drużyny. Może więc trzeba się będzie pogodzić z rolą obserwatora na więcej niż jeden sezon?

To już problem Moyesa. Miał spokojną posadę w Evertonie, ale zachciało mu się nowych wyzwań. Niech teraz nie narzeka. Podpisał sześcioletni kontrakt. Zarabia rocznie pięć milionów funtów. Krzywdy nie ma i mieć nie będzie…  

▬ ▬ ● ▬