Pozytywna postać, choć specyficzna

Fot. Trafnie.eu

Zmarł trener Franciszek Smuda. Przed rodzime media przelała się fala poświęconych mu tekstów wspomnieniowych. Też postanowiłem go powspominać.

I w tym celu porozmawiałem z człowiekiem, który go dobrze znał i przez kilka lat z nim współpracował. Nie zawiodłem się, bo powstał bardzo ciekawy i oryginalny portret trenera. Wszystko dzięki Wiesławowi Ignasiewiczowi, byłemu kierownikowi technicznemu reprezentacji Polski. To człowiek, który zajmował się w niej sprzętem dla zawodników. Przez sidemnaście lat zmieniali się selekcjonerzy, piłkarze też, a on ciągle pełnił swoją funkcję nabywając nieprawdopodobną wiedzę o polskiej piłce. I zgodził się opowiedzieć też o zmarłym Franciszku Smudzie, z którym współpracował w kadrze przed i podczas finałów mistrzostw Europy w 2012 roku. Oto jego opowieść:

„Nic złego o Franku nie powiem, bo też niczego złego od niego nie doznałem. Darzył mnie ogromnym zaufaniem. Potrafił albo rozbawić, albo wybuchnąć. Miał swoje przyzwyczajenia. Na przykład nie lubił bardzo jak piłkarz chodził z bluzą od dresu zawiązaną rękawami wokół bioder. Tak się wtedy wkurzał, mówić:

»Jak ty wyglądasz? Orzełek na piersi, a ty jakbyś ścierkę nosił, czy jakiś fartuch?«

Paru wyprostował i to takich porządnych piłkarzy.

Dres musiałem mu zawsze odpowiedni dobrać, bo lubił się pokazać. Przychodził i mówił:

»Dzisiaj mamy telewizję«.

A ja mu odpowiadałem:

»Tak trenerzy, wszystko tutaj jest przygotowane«.

Byliśmy w dobrych stosunkach, bo ja zawsze dbałem o niego, a on był w porządku wobec mnie. Wychodził z konferencji i mówił:

„Idziemy na piwo, zapraszam cię”.

Ja, Jacek Kazimierski, jeszcze ewentualnie Jacek Zieliński. Więcej raczej nikogo nie brał. Kazimierskiego bardzo szanował. Zielińskiego też, na swój sposób, ale nie tak jak Kazimierskiego. I ze mną też był w bardzo dobrych stosunkach, ale z „Kazimierą” miał zdecydowanie najlepsze układy.

Bardzo lubił piwo pszeniczne. Gdy byliśmy na zgrupowaniu w Austrii, zawsze na nie zapraszał. Nie to, żeby się upić, po prostu lubił się go napić. Ale towarzystwo musiało być takie, jak mu pasuje. Gdy coś mu nie pasowało, potrafił być wręcz arogancki i powiedzieć wprost, bardzo bezpośrednio, co mu sienie podoba. Pamiętam jak jednego z kadry tak objechał, że dosłownie go słowami wcisnął w fotel. Lubił mieć swoje zdanie i je miał. Trzeba było podejść do niego w odpowiedni sposób, by mu coś powiedzieć, wtedy się zastanowił. Jak ktoś mu coś »walnął« bez przygotowania, potrafił się zabulgotać i powiedzieć, że nie chce z nim gadać.

Na niektórych spojrzał i od razu mówił:

»Ten się nie nadaje. Niech ten „wredziuch” tu więcej nie przychodzi, nie wpuszczaj go«.

Jak graliśmy mecz towarzyski z Japonią na Widzewie, przegrany 0:2, wszedł do szatni i powiedział:

»Zawiodłem się na was«.

I wyszedł. Potem mnie zapytał:

»Dobrze im powiedziałem? Po co miałem się rozgadać. Powiedziałem im, co o nich myślę«.

Jak przyjeżdżaliśmy na Legię, to po treningu kierownik tej drużyny Irek Zawadzki i magazynier »Boya«, czyli Piotr Kęs, zapraszali nas do siebie, gdzie było już wszystko przygotowane na spotkanie. Gdy piłkarze się kąpali, Franio siadał i opowiadał kawały. Bardzo lubił te spotkania, był w swoim gronie, w świetnym humorze.

Bo bardzo lubił wspomnienia, opowiadania o klubach, piłkarzach, w którymi pracował. Dużo rozmawialiśmy o Legii, Widzewie. Szczególnie dobrze wspominał ten ostatni, z którym odniósł największe sukcesy.

Po pierwszym meczu na EURO 2012 z Grecją się zdenerwował. Chodził i mówił chłopakom w szatni:

»Nie tak, nie tak to zrobiłeś«.

Po drugim z Rosją uważał, że było lepiej. A przed trzecim nie mógł zrozumieć:

»Po co jedziemy do Wrocławia. Wrocław powinien przyjechać do nas«.

Na początku uważał:

»A, co tam, wszędzie będziemy grali«.

Nie zastanawiał się nad tym, miał dobrą grupę piłkarzy. Ale później doszedł do wniosku, że lepiej, żeby to Czesi przyjechali do nas do Warszawy na mecz z Wrocławia.

Gdy z nimi przegraliśmy, był bardzo smutny, wręcz przybity. Przyszedł do szatni. Zostali piłkarze, ja Jacek Kazimierski i chyba też Jacek Zieliński. Innych wyprosił i poprosił:

»Wiesiu, zamknij drzwi«.

Powiedział do chłopaków:

»Dziękuję wam bardzo za to, co żeśmy zrobili. Trochę nam nie wyszło, wracamy do Warszawy. Może następnym razem będzie lepiej«.

Żadnego piwa w autokarze nie było, tym razem nie zasłużyli. Bo po wygranych meczach zawsze mi mówił:

»Wiesiu, załatw im tam, co oni chcą, po jednym mogą wypić«.

A teraz powiedział, że jest tylko woda mineralna, są soki.

Szkoda mi go było. Niektórzy go zawiedli. Nawet nie musiałem pytać o nazwiska. Byłem w szatni, widziałem którzy. Liczył na wyjście z grupy, był tego prawie pewny. Jeszcze na zgrupowaniu w Austrii pełen życia, śmiał się, rozrabiał z naszym lekarzem Mariuszem Urbanem, którego bardzo lubił.

Piłkarze byli za nim. Byli! Lubili go. Gdy robił odprawę, potrafił mówić o sobie, ale nie o wojnie czy jakiś patriotycznych odniesieniach. Mówił prosto – »ty graj tak«, »ty tak«, »a ty pamiętaj o…«. Albo do obrońcy – »nie bądź taki wycofany, idź do przodu, a potem „dzida”, nie bój się«. Skupiał się na fachowych rzeczach, skupiał się na piłce. Bo piłka była dla niego najważniejsza w życiu, nawet czymś ponad… życie. On bardzo lubił być trenerem! Szanował piłkarzy, dlatego też mieli do niego ogromy szacunek.

Nie wierzył w żadne statystyki, badania, laptopy. Miał praktykę, pewność siebie i wszystko brał „na nos”. Postać pozytywna w naszej piłce, choć specyficzna...”

▬ ▬ ● ▬