2015-01-17
Porażki sukcesu
Sporo działo się w ostatnich dniach w i wokół PZPN. Szkoda, że prawie nikt o tym nie pisał. Już się zdążyłem przyzwyczaić do stępienia wrażliwości wielu redaktorów.
Dowiedziałem się, że trzy panie zwolnione przez ekipę Zbigniewa Bońka po jego dojściu do władzy w PZPN, właśnie wygrały ze związkiem sprawy w sądzie. Spróbowałem coś znaleźć na ten temat w mediach. Bezskutecznie.
Jak to możliwe, że redaktorzy wykazali tak małą czujność? Przyzwyczaiłem się przez lata, że najdrobniejsze potknięcie związku było natychmiast nagłaśniane, czasami wręcz do granic absurdu. A tu cicho-sza!!!
Dziwne? Wręcz przeciwnie. Za kadencji prezesa Bońka wrażliwość wielu redaktorów wyraźnie stępiała. I to jednostronnie. Gdy pan prezes chce się czymś pochwalić, chwalących nigdy nie brakuje. Z porażkami wręcz odwrotnie. Proszę sobie przypomnieć kompletną klapę reprezentacji młodzieżowej w eliminacjach do mistrzostw Europy. Szybciutko zrobiło się cichutko wokół tego tematu. Prezes nie lubi przecież przegrywać. Prezes nastał po to, by naród czcił go za sukcesy.
A porażka w sądzie pracy, bez względu na racje obu stron uczestniczących w sprawie, powodem do dumy nie jest. Bo jak się przegrywa, zawsze za to trzeba zapłacić. Zapłacić z kasy związku.
Przed wyborami na prezesa PZPN w październiku 2012 roku natrafiałem na kolejne informacje, po przeczytaniu których mogłem odnieść wrażenie, że kierująca wtedy związkiem ekipa to jedna wielka banda złodziei. Rozkradająca co się da, więc jak przyjdą następcy, nie będzie za co żyć. Osoby o słabszych nerwach straszono kolejnymi trupami, które za chwilę wypadną z szafy. Mijały kolejne miesiące, a teraz już nawet lata, a były prezes Grzegorz Lato i były sekretarz generalny Zdzisław Kręcina nadal nie gniją w kryminale. I jakoś nic nie zapowiada, by ktoś chciał ich zamknąć.
Za to już na początku listopada 2012 roku, zaraz po wyborze na prezesa, Boniek zakomunikował „Przeglądowi Sportowemu”:
„PZPN nie ma się najgorzej, z głodu nie umrzemy. Chcę jednak, by za cztery lata, gdy odbędą się wybory na prezesa, budżet był jeszcze większy i byśmy mogli sobie powiedzieć, że tych pieniędzy nie roztrwoniliśmy. Wydawać lubi każdy, najbardziej kobiety, a tu trzeba myśleć, jak zarabiać”.
Co do potencjalnego trwonienia pieniędzy bardzo bym chciał otrzymać odpowiedź na pytanie, które stawiałem panu prezesowi przy okazji drugiej rocznicy jego panowania – czy to prawda, że w PZPN pracuje już więcej osób, niż za kadencji Laty?
Co do zarabiania, obecny prezes był wiceprezesem do spraw marketingu w związku jeszcze pod koniec XX wieku. Właśnie wtedy sponsorem reprezentacji została firma Berlo. Zaledwie po kilku miesiącach zwinęła się równie niespodziewanie, jak się pojawiła. Stanowiło to dotkliwą porażkę wizerunkową PZPN i obecnego prezesa. Nie przypominam sobie jednak, by później ktoś mu ów fakt wypominał.
Od roku oficjalnym sponsorem reprezentacji Polski jest Cinkciarz.pl. Najlepszy komentarz do tego stanowi opinia dawnego kolegi Bońka z Widzewa, Mirosława Tłokińskiego (za eurosport.onet.pl):
„Mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że żaden poważny, potężny i bogaty sponsor z reputacją międzynarodową nie przyłączy się do "Cinkciarzy".
Może dlatego PZPN rozpoczął poszukiwania firmy w Polsce? Jak napisała przed kilkoma dniami „Piłka Nożna” związek rozmawia na temat umowy sponsorskiej z Grupą Lotos S.A. Coś jest na rzeczy, bo potwierdzenie tej informacji dostałem też z innego źródła.
Od kilku miesięcy, po rozstaniu z Orange, reprezentacja nie miała głównego sponsora, czyli PZPN nie zarabiał z tego tytułu pieniędzy. Potencjalny nowy sponsor na pewno nie da tyle, ile dawał Orange (według informacji pojawiających się w mediach – dziesięć milionów złotych rocznie). Czyli kolejna porażka pana prezesa. Ale spokojnie, gdy dojdzie do podpisania umowy z Lotosem, na pewno zostanie to odtrąbione w przyjaznych Bońkowi mediach jako kolejny wielki sukces jego ekipy.
▬ ▬ ● ▬