Pogoń i... pogoń

We wtorkowy wieczór obejrzałem w telewizji dwa mecze półfinałowe krajowych pucharów. Odbywały się w dwóch różnych krajach. I warto koniecznie dodać…

Chodzi o półfinały Pucharu Polski i hiszpańskiego Pucharu Króla. Warto wspomnieć, że oglądałem je właśnie w takiej kolejności. Pewnie inna byłaby trudna do przyjęcia. I piszę to bez żadnej złośliwości, raczej kierując się zdrowym rozsądkiem. A ten podpowiada, że trudno porównywać dwa starcia, których uczestnicy chodzą w zupełnie innych wagach.

Z jednej strony Real Madryt, najbardziej utytułowany klub świata, i Real Sociedad San Sebastian, też nie anonim (dwa tytuły mistrza Hiszpanii i trzy zdobyte puchary). A z drugiej Puszcza Niepołomice i Pogoń Szczecin, które jeszcze nigdy żadnego trofeum nie zdobyły.

Stadiony też trudno porównywać. Ten w Niepołomicach, z trudem dopuszczony do rozgrywek ligowych ze względu na problemy z wypełnieniem wymogów licencyjnych, nie wytrzyma takiego porównania nawet z obiektem w ośrodku treningowym Realu. O wspaniałym, zmodernizowanym nie tak dawno Santiago Bernabéu, z zamykanym dachem i chowaną murawą, lepiej nawet nie wspominać.

Potencjał piłkarski drużyn jeszcze trudniejszy do porównania. W tej z Madrytu największe światowe sławy z Kylianen Mbappé czy Viníciusem Júniorem na czele. Ale w Realu Sociedad też kilku naprawdę niezłych grajków, żeby wymienić choćby Mikela Oyarzabala, którego bramka przypieczętowała tytuł mistrza Europy dla Hiszpanii w finale z Anglią w ubiegłym roku w Berlinie. W dwóch polskich drużynach najbardziej znani wydają się ci z Pogoni – weteran Kamil Grosicki i grecki napastnik Efthymios Koulouris.

Już ta zgrubna wyliczanka dowodzi, że przynajmniej w teorii trudno porównywać atrakcyjność wspomnianych półfinałowych meczów w obu krajach. Ja jednak, ze swoją przekorną naturą, nie koncentruję się w zainteresowaniu piłką wyłącznie na Realach czy Barcelonach, więc zabrałem się do oglądania obu bez żadnych uprzedzeń. Dobrze jednak, że ten zapowiadający się mniej atrakcyjnie odbywał się pierwszy. Przystawkę powinno się zawsze jeść przed głównym daniem, inaczej trudno po prawdziwej uczcie zaakceptować coś, co stanowi tylko estetyczny dodatek dla oczy i zmysłów. Choć udało mi się znaleźć wspólny mianownik dla obu meczów.

Przed tym w Niepołomicach zastanawiałem się przede wszystkim, czy Pogoń mentalnie da radę, postrzegana jako zdecydowany faworyt. Przecież po do bólu rozczarowującym dla niej finale Pucharu Polski z Wisłą Kraków, awans do finału w kolejnej edycji miał być obowiązkiem! Ale trener Puszczy Tomasz Tułacz podkreślał, że dla jego klubu to najważniejszy mecz w historii. Na kim więc ciążyła większa presja?

Okazało się, że na gospodarzach. Pogoń już po pięciu minutach prowadziła, ale po kolejnych kilku Puszcza miała rzut karny. Wtedy można było bez problemu dostrzec jak ważna w piłce jest głowa. Wykonujący go Artur Craciun nie wytrzymał ciśnienia. Strzelił źle, więc bramkarz Pogoni Valentin Cojocaru bez problemu obronił. Ale Mołdawianin mógł dobić piłkę z kilku metrów, bo miał przed sobą pustą bramkę z leżącym na murawie bramkarzem. Uderzył jednak piłkę jeszcze gorzej niż moment wcześniej, posyłając ją wysoko nad poprzeczką.

Pogoń strzeliła dwie kolejne bramki wygrywając 3:0 i meldując się drugi rok z rzędu w finale Pucharu Polski. Szansa na rehabilitację więc wymarzona, ale ciśnienie z pewnością w decydującym meczu, bez względu na to, czy z Ruchem Chorzów, czy z Legią Warszawa, będzie znacznie większe niż było we wtorek w Niepołomicach. Jeśli głowy wytrzymają, może pierwsze trofeum pojawi się w klubowej gablocie w Szczecinie? Przekonamy się za miesiąc.

Półfinał Pucharu Polski był skromnym dodatkiem niewiarygodnego wręcz spektaklu w Madrycie w walce o finał Pucharu Króla. Należy wspomnieć, że w Hiszpanii na tym etapie rozgrywek odbywają się dwa mecze. W pierwszym w San Sebastian Real Madryt wygrał 1:0. Wydawało się, że u siebie jest więcej niż faworytem do awansu, ale tylko się wydawało. A mnie się z kolei wydawało, że podobnie jak w Niepołomicach najważniejsze rozgrywało się w głowach piłkarzy. I ci z Madrytu nie przez cały mecz potrafili być na tyle skoncentrowani i zmotywowani, by ten awans spokojnie uzyskać. Dlatego musieli gonić wynik, aż w dogrywce.

Goście szybko objęli prowadzenie, gospodarze równie szybko wyrównali. Goście strzelili kolejne dwie bramki, dające im już bezpośredni awans bez dogrywki. Ale gospodarze odpowiedzieli też dwoma gwarantującymi grę w finale. Goście jednak strzelili czwartą tuż przed końcem regulaminowego czasu gry, a wynik 3:4 oznaczał dogrywkę. A w niej gospodarze zadali decydujący cios doprowadzając do remisu 4:4, dającego im awans do finału.

Mecz niesamowity, a razem z tym obejrzanym wcześniej w Niepołomicach natknął mnie taką oto refleksją. W czasach, gdy krajowe puchary bywają traktowane coraz bardziej po macoszemu, przynajmniej w Polsce i Hiszpanii są na szczęście ciągle na tyle atrakcyjnymi rozgrywkami, że ogląda się je z przyjemnością.

▬ ▬ ● ▬