Piegowaty ochroniarz z Croxteth

Fot. Trafnie.eu

Wayne Rooney skończył w piątek dwadzieścia dziewięć lat. To dla mnie idealny pretekst, by przy tej okazji napisać o nim. Choć tak naprawdę o kimś innym.

Czas tak szybko leci, że nie wiadomo kiedy z utalentowanego nastolatka stał się piłkarzem wchodzącym powoli w wiek przedemerytalny. Choć może przesadziłem. Czy biorąc pod uwagę jak długo w Manchesterze United grał Ryan Giggs, z Rooneyem będzie podobnie? 

Ten prosty chłopak, który wyrastał na przedmieściach Liverpoolu, przyznał kiedyś, że w dzieciństwie miał dwie obsesje – żółwie Ninja i piłkę nożną. Gdyby nie potrafił w nią grać, może byłby na przykład tynkarzem? Przed dziesięcioma laty, gdy stawał się gwiazdą, dziennikarze znaleźli w środkowej Anglii tynkarza... Wayne Rooneya. Ten opowiedział im, że:

„Ludzie naśmiewają się ze mnie, gdy podaję im swoje imię i nazwisko. Kiedy wypożyczałem kasetę wideo, sprzedawca wybuchnął śmiechem i zaczął wołać swojego kolesia – choć tu, mam w sklepie Wayne Rooneya”!

Piłkarz, niedoszły (może?) tynkarz, już jako nastolatek został znienawidzony przez połowę swojego rodzinnego miasta. Tę połowę, która dopinguje Everton. To tam zaczynał karierę i dał się szybko skusić Manchesterowi United. Gdy w nowym klubie pokazał co potrafi, George Best ostrzegł go:

„Jeśli wydaje mu się, że jest teraz pod presją, myli się. Będzie dziesięć razy gorzej”.

Były gwiazdor „Czerwonych Diabłów” nie miał żadnych wątpliwości co do klasy Rooneya:

„Czy jest tak dobry jak ja? Bądźcie poważni...”

Raczej się nie pomylił, choć napastnik Manchesteru United stał się solidnym zawodnikiem przynajmniej europejskiej klasy. Tak opisał niezapomniany moment w swojej karierze w meczu z Macedonią w 2003 roku:

„Gdy strzeliłem pierwszą bramkę w reprezentacji byłem tak podekscytowany, że nie wiedziałem co robić, gdzie mam biec. Wtedy David [Beckham] pokierował mną i powiedział – tam są nasi kibice”.

Rooney stanowi uosobienie całego pokolenia angielskich piłkarzy. Są gwiazdami swoich klubów, z którymi zdołali coś osiągnąć nie tylko w Premier League, także w Europie. Jednak z reprezentacją nic im się nie udało wygrać na żadnej wielkiej imprezie.

Dla mnie największą zdobyczą Rooneya jest jego... żona, Coleen McLoughlin. To szkolna miłość, obydwoje wychowali się w dzielnicy Croxteth na przedmieściach Liverpoolu. Coleen ma mnóstwo naturalnego wdzięku i klasę. Misiowaty Wayne wygląda jak jej piegowaty ochroniarz.

Jeszcze zanim została jego żoną w 2008 roku, była najbogatszą WAG (na wszelki wypadek - skrót oznaczający żony i narzeczone piłkarzy). Zarabiała rocznie 15 milionów funtów! Potrafiła genialnie wykorzystać szansę wynikającą z popularności jaką dawała jej pozycja narzeczonej sławnego piłkarza.

Podpisała lukratywne kontrakty reklamowe. Wypuściła na rynek serię perfum Coolen, które stały się bestsellerem (pół miliona sprzedanych flakonów) w okresie świąt Bożego Narodzenia w 2007 roku. Odniosła też sukces jako prezenterka telewizyjna i felietonistka. Gdy szła do ołtarza, była już kimś, a nie tylko dodatkiem do męża.

Chyba musi mieć też wielkie serce. W 2010 roku cała Anglia dowiedziała się, że Wayne ją zdradzał z prostytutką, gdy była w ciąży. Nikt nie mógł w to uwierzyć. Piegus kajał się i błagał o przebaczenie. Skoro Coolen trzy lata później urodziła mu drugiego syna, musiała przebaczyć. Głupi ma zawsze szczęście...

▬ ▬ ● ▬