Pechowiec, objawienie i zdrajca?

Fot. Trafnie.eu

W komentarzach po meczu Polska – Ukraina trzech piłkarzy wzbudziło największe zainteresowanie. Choć jeden nie jest z tego faktu szczęśliwy.

Mowa oczywiście o Arkadiuszu Miliku, który zdominował pierwsze pomeczowe komentarze ze względu na kontuzję doznaną już w drugiej minucie gry. Wiadomo, że musi poddać się operacji kolana, będzie miał kilkutygodniową przerwę i w kadrze na mistrzostwa Europy się nie znalazł.

Nazywany jest powszechnie pechowcem, ale czy słusznie? Oczywiście potrafię sobie wyobrazić co może teraz przeżywać i wolałbym nie być na jego miejscu. Bo naprawdę trudno pogodzić się z faktem, gdy w ostatniej chwili traci się szansę występu na wielkiej imprezie, a było wielce prawdopodobne, że może na nią pojechać.

Pamiętajmy jednak, że Milika z finałów poprzednich mistrzostw Europy też wyeliminowała kontuzja. Trudno więc tu raczej mówić o przypadku czy tylko pechu. Niestety należy do grupy kontuzjogennych zawodników, którym urazy zatruwają karierę. Taki już ich przykry los i raczej nic na to nie są w stanie poradzić. Można im tylko życzyć, by kolejne kontuzje w jak najmniejszym stopniu rujnowały ich karierę.

Teraz największy wygrany meczu z Ukrainą Kacper Urbański. Wszedł na boisko za kontuzjowanego Milika zaliczając w ten sposób debiut w reprezentacji. Debiut na pewno udany, o czym sam pisałem po meczu. Czytam na jego temat tyle pochwał i zachwytów, że zaczynam się zastanawiać kiedy powstanie komitet budowy pomnika zawodnika Bologna FC.

Ma być tym, na którego polska reprezentacja długo czekała, a który może stać się objawieniem zbliżających się mistrzostw. Czy nie za wcześnie? Cieszę się, że Urbański zanotował tak udany występ, ale to był jego jedyny jak dotąd występ w reprezentacji Polski. Do tego w meczu, w którym rywale nie posłali do boju najsilniejszej jedenastki. Dlatego odnoszę wrażenie, że zdecydowanie za szybko kreuje się gwiazdy. Choć nie miałbym oczywiście nic przeciwko temu, by stał się prawdziwym objawieniem EURO 2024.

I na koniec piłkarz, którego występ w piątkowym meczu wzbudził najwięcej emocji. Taras Romanczuk, obywatel i reprezentant Polski, został nazwany zdrajcą w Ukrainie, w której się urodził i wychował. Ten kraj przeżywa tragiczny moment swej historii nękany przez zbrodniczego sąsiada, który próbuje go unicestwić.

Rozumiem, że takie kwestie jak przyjęcie obywatelstwa innego państwa i potem reprezentowanie jego barw mogą boleć Ukraińców. Nie można jednak zapominać, że Romanczukowi Polska, jak sam przyznał, dała wszystko. Przyjechał do Legionowa, by grając w miejscowej Legionovii spróbować ostatniej szansy na kontynuowanie kariery. Chciał ją już kończyć i zacząć zarabiać na życie w innej branży. Choćby w warsztacie samochodowym u swego kolegi w Stanach Zjednoczonych, o czym wspomniał niedawno w wywiadzie.

Nikt mu wtedy nie proponował gry w ligowych klubach w Ukrainie, nikt się nim tam nie interesował. Szansę dostał w Polsce i ją wykorzystał, a do wszystkiego doszedł ciężką pracą i wytrwałością, zaczynając w nowym miejscu od zera. Warto, by wzięli to pod uwagę także ci, którzy dokonali tak jednoznacznej oceny jego życia.

▬ ▬ ● ▬