Oby nikt nie zadzwonił

Fot. Trafnie.eu

Czy można wyszydzając jednocześnie za tym samym tęsknić? Okazuje się, że można. Pojawiają się ciągle nowe odcinki związanego z tym fenomenem serialu.

Chodzi o „farbowane lisy”. Komuś, kto choć trochę interesuje się polską piłką nie trzeba tłumaczyć znaczenia tego określenia. Z pewnością nie jest zbyt pochlebne. Smutne, że dotyczy reprezentantów Polski, czyli broniących barw kraju, którego obywatele tak ich właśnie nazywają. 

Zjawisko zapoczątkowano w czasach, gdy naszych lał kto chciał, a wynikało z faktu, że naród domagał się błyskawicznego wzmocnienia swojej reprezentacji na skróty, by mógł w równie błyskawicznym tempie sycić się jej zwycięstwami.

Apogeum nastąpiło przed EURO 2012 z wielką pomocą ówczesnego selekcjonera Franciszka Smudy. Kadra została uzupełniona zawodnikami, którzy coś z Polską mieli wspólnego, choćby pokolenia wcześniej. Odzyskanej ojczyźnie mieli pomóc uzyskać wyniki godne współorganizatora mistrzostw Europy. 

Ze wzmocnień na skróty nic jednak dobrego nie wynikło. Po tym okresie pozostała tylko pamiątka w postaci prześmiewczego określenia. Ale pozostał też pewien nawyk poszukiwania zbawców polskiego futbolu. Co jakiś czas pojawia się nowe nazwisko zawodnika, który mógłby (nawet powinien!?) grać dla Polski i na tę okoliczność zostaje odpytany. 

Ostatnim jest James Tarkowski, 25-letni obrońca drużyny Burnley, nadspodziewanie dobrze radzącej sobie w tym sezonie w Premier League. Urodził się w Manchesterze i ma brytyjski paszport, ale jego dziadek był Polakiem i po zakończeniu drugiej wojny światowej wyemigrował do Wielkiej Brytanii. Bazując na tych rodzinnych powiązaniach Tarkowski zadeklarował chęć gry dla Polski. Choć chyba bliższe prawdy będzie stwierdzenie, że wstępnie zadeklarował, co robi istotną różnicę. 

Właśnie zainteresował się nim poważny dziennik „The Times”. I w pierwszym zdaniu poświęconego Tarkowskiemu tekstu napisał, że ten „jest otwarty na możliwość gry w reprezentacji Polski na mistrzostwach świata w Rosji”. Dalej piłkarz wyjaśnił:

„Niczego nie wykluczam. Dopóki nie zadzwonią do mnie [z Polski], nie mogę podjąć decyzji. Oczywiście jestem ambitny, chciałbym grać na najwyższym poziomie”.

Wypowiedź wydaje się logiczna. Niestety ma drugie dno. Pamiętam inną wypowiedź Tarkowskiego sprzed miesiąca (za: przegladsportowy.pl):

„Wciąż jestem zainteresowany występami i dla Anglii, i dla Polski. Rozumiem, że

Southgate mnie obserwuje, ale nie wykluczam możliwości gry dla Polski”. 
No to ja od razu bym go wykluczył jako potencjalnego kadrowicza Nawałki. Niestety coraz więcej grajków mających wśród przodków przedstawicieli różnych narodów, a przez to także możliwość wyboru reprezentacji, kalkuluje tak samo, jak przy wyborze klubu. Czyli – co mi się bardziej opłaca? Jest „opcja A” - najkorzystniejsza, ale jest i „opcja B”, gdyby ta pierwsza nie wypaliła. Bo przecież poprzez występy w reprezentacji też się buduje własną markę, warto się więc w jakieś zaczepić, szczególnie przed wielką imprezą. 

Dla Tarkowskiego „opcją A”, czego specjalnie nie ukrywa, jest oczywiście reprezentacja Anglii. Ale ponieważ nie dostał powołania na listopadowe mecze towarzyskie od Garetha Southgate’a, przebiera teraz nóżkami, by załapać się na mistrzostwa świata z kadrą Nawałki. Mam jednak nadzieję, że nikt z PZPN do niego dzwonić nie będzie.

▬ ▬ ● ▬