2019-10-06
O dwóch geniuszach
W subiektywnym przeglądzie najbardziej intrygujących mnie wydarzeń tygodnia przeważa słowo „zdziwienie”. A dokładnie moje zdziwienie zdziwieniem innych.
Niedługo ukaże się biografia Krzysztofa Piątka. Nie pierwsza w jego ojczyźnie, bo już coś się ukazało. W ręku tego wydawnictwa nie miałem, ale pamiętam, że jedna z gazet intensywnie je reklamowała.
Książka pod tytułem - „Być jak Krzysztof Piątek. Historia piłkarskiego geniusza” - pojawi się w sprzedaży za miesiąc, a już wzbudza tyle emocji, że zaczynam wątpić, by równie dużo można było wynieść z jej lektury. Bohater publikacji zamieścił coś w rodzaju oficjalnego oświadczenia an Twitterze:
„Książka ta powstała bez mojej wiedzy i autoryzacji. Jako osoba publiczna nie mam wpływu na to, kto i kiedy zdecyduje się wydać kolejną wersję mojej historii. Nie jest to moja autobiografia, a autor nigdy ze mną nie rozmawiał. Nie miałem też wpływu na termin publikacji”.
Oczywiście pisanie o kimś bez rozmowy z nim nie jest w kraju, w którym ukaże się książka, karalne. Choć z drugiej strony doskonale rozumiem irytację kogoś, kto weźmie do reki publikację o sobie, a nie miał na jej treść najmniejszego wpływu.
Intrygujące jest jednak co innego. Otóż w rodzimych mediach znalazłem opinie zażenowania już samym tytułem. Bo przecież wiadomo, że to nie żaden geniusz, a nazywanie go tak jest tanim reklamowym chwytem, czyli w praktyce robieniem mu krzywdy. Trudno się z taką argumentacją nie zgodzić, ale…
Jestem zdziwiony zdziwieniem mediów i apeluję do nich, by zamiast się oburzać, lepiej sprawdziły co same wypisywały o Piątku mniej więcej przed rokiem i trochę wcześniej też. Ja sprawdzać nie muszę, bo doskonale pamiętam, więc krzywdy nie rozbiłem mu ani wtedy, ani dziś. Ale pamiętam też doskonale szaleństwo związane z napastnikiem Genoi i później Milanu, ze sprzedawaniem go do Realu i Barcelony włącznie. Jeśli więc ktoś bierze się za piętnowanie innych, warto by miał czyste sumienie.
I drugi temat z absolutnie najwyższej półki, bo dotyczy prawdziwego kiedyś piłkarskiego geniusza. Diego Maradona w Argentynie uważany jest przecież za Boga. Chyba tylko tym należy tłumaczyć fakt, że znów ktoś w ojczyźnie postanowił go zatrudnić w roli trenera. Tym razem tak nieodpowiedzialną decyzję podjęli szefowie klubu Gimnasia La Plata.
Boski Diego miał poprawić wyniki drużyny, która niestety zajmuje ostatnie miejsce w lidze z jednym zdobytym punktem, a przegrała trzy ostatnie mecze już pod jego wodzą. Nie pomogło nawet stosowanie niekonwencjonalnych metod (za: wp.pl):
„Maradona od początku pracy chwyta się każdego sposobu, by jego drużyna osiągała lepsze wyniki. Jedną z pierwszych próśb było poświęcenie boiska. W dodatku zakazał gry z numerami 13 i 17, bo te uważa za pechowe”.
Pecha to mają ci, którzy dali się nabrać, dając mu robotę. Jeśli ktoś jest zdziwiony osiąganymi przez Gimnasię wynikami, mogę tylko podpowiedzieć, że boski Diego tak nadaje się na trenera, jak ja na kosmonautę. Już przed dwoma laty, gdy został zatrudniony w drugoligowym klubie ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich, miałem dla niego dobrą radę:
„Powinien wziąć przykład z prezesa Bońka. Dawno temu zauważył, z korzyścią dla siebie i drużyn, których nie udało mu się już poprowadzić, że w życiu powinien robić co innego, niż zarabiać na utrzymanie w roli szkoleniowca”.
▬ ▬ ● ▬