2014-04-27
O co ta cała burza?
Nie miałem problemu z wytypowaniem najważniejszego piłkarskiego wydarzenia weekendu. A przy tej okazji ułożyłem sobie w głowie pewną teorię.
Chelsea ograła 2:0 Liverpool na Anfield Road. Atmosfera przed meczem już pod stadionem była fantastyczna. Na trybunach jeszcze lepsza. Czyli życie dopisało niestety puentę do dwóch uwag sprzed tygodnia.
Pierwsza była o drużynie Liverpoolu:
„Jeśli nie wytrzyma ciśnienia w takim momencie, nie zasługuje jeszcze na tytuł w jednej z najlepszych lig świata! Nie ma w niej miejsca na chwile słabości w decydujących momentach”.
Druga o atmosferze na trybunach:
„Życzę kibicom Liverpoolu, by była fantastyczna nie tylko przed meczem (jak zwykle), ale i po końcowym gwizdku”.
Niestety życzenia się nie spełniły. Na dwie kolejki przed końcem sezonu Liverpool ma dwa punkty przewagi nad Chelsea i trzy nad Manchesterem City (ale ten jeszcze zaległy mecz do rozegrania). Szanse na mistrzostwo są ciągle spore, a ja ciągle tego mistrzostwa szczerze Liverpoolowi życzę. Jak je zdobędzie, napisze dlaczego, bo to fajny temat na dłuższą rozprawkę.
Przed niedzielnym meczem moją uwagę przyciągnęła szopka odgrywana przez Jose Mourinho. Im dłużej go obserwuję, tym bardziej jestem przekonany, że w zachowaniu i wyrażaniu opinii przez Portugalczyka nie ma najmniejszej przypadkowości. Wszystko czemuś służy. Czemu więc miała służyć awantura o to, że Chelsea musiała grać kolejny mecz ligowy w niedzielę zamiast w sobotę? Zaczął nawet opowiadać bzdury, że wystawi rezerwowy skład, że odpuszcza walkę o mistrzostwo Anglii...
W środę jego drużynę czeka rewanżowe spotkanie na Satmford Bridge w Lidze Mistrzów z Atletico. Jeden dzień odpoczynku więcej przed nim może by się i przydał. Może... Tylko Atletico też grało w niedzielę, a w Hiszpanii nikt się nawet na ten temat nie zająknął.
Według mojej teorii termin meczu nie miał żadnego znaczenia dla Mourinho. Stanowił jednak idealny pretekst, żeby wprowadzić trochę fermentu przed jednym z najważniejszych momentów w tym sezonie w Premeir League. Nie twierdzę, że właśnie z tego powodu Steven Gerrard się potknął, popełniając niewyobrażalny błąd w pierwszej połowie i sprezentował w ten sposób bramkę gościom.
W decydujących momentach sezonu każdy pretekst (nawet z pozoru absurdalny) jej dobry, by mecz zaczął się kilka dni wcześniej jeszcze poza boiskiem. Bo już nikt nie zaprzeczy, że Portugalczyk sprytnie skoncentrował uwagę wszystkich na problemie, który nie był żadnym problemem!
Być może właśnie o to chodziło. Tak można pośrednio zdjąć presję z własnych piłkarzy. Nikt nie zastanawiał się jak zagrają, czy dadzą radę, nie wiadomo było nawet czy wyjdą w podstawowym składzie, więc nie musieli się niczym stresować. A jak się gra bez presji, zawsze jest łatwiej.
Może teoria trochę naciągana? Może. Dla niektórych na pewno. Ja jednak powtórzę – nie wierzę, że Mourinho zrobił burzę w szklance wody bez powodu. Wszyscy narzekają na styl gry jego drużyny. Tylko, że mało komu udaje się ją pokonać. Jest skuteczny aż do bólu. Bólu swoich przeciwników...
▬ ▬ ● ▬