No wiesz, przecież to jest...

Fot. Trafnie.eu

Legia zremisowała 2:2 z Celtikiem Glasgow w rozegranym w Warszawie meczu stanowiącym uroczyste zakończenie sportowej kariery Artura Boruca.

Zapowiadano go jako „King’s Party”. W ten sposób Boruc zakończył długą karierę w wielu 42 lat. Nawet jak na bramkarza rzadko się zdarza, by ktoś tak długo czynnie grał w piłkę na profesjonalnym poziomie. Boruc swój ostatni sezon zaczął w Legii, czyli klubie, z którego ruszył w świat (Celtic, Fiorentina, Southampton, Bournemouth), a z którym łączą go szczególne więzi. Szczególnie z kibicami, bo potrafił przed laty, gdy przylatywał do Polski na urlop, jeździć z nimi na mecze ligowe i dyrygować dopingiem z sektora gości! Za to uwielbiali i uwielbiają.

Nie tylko tym się wyróżniał. Cała jego kariera była wyjątkowa, pełna wzlotów, zwrotów i upadków, właściwie to gotowy scenariusz na film. Wymykał się skutecznie wszelkim klasyfikacjom, zestawieniom, rankingom.

Oglądałem jego debiut w reprezentacji w meczu towarzyskim z Irlandią w Bydgoszczy w 2004 roku. Wszedł wtedy na zmianę za Jerzego Dudka. Wystąpił w finałach mistrzostw świata w Niemczech w 2006 roku i w finałach mistrzostw Europy w 2008 roku, będąc zdecydowanie najlepszym piłkarzem polskiej drużyny. Ale później wyleciał z reprezentacji (razem ze swoim przyjacielem Michałem Żewłakowem), po słynnej aferze podczas… lotu samolotem ze Stanów Zjednoczonych i związaną z tym scysją z selekcjonerem Franciszkiem Smudą, gdy nazwał go „Dyzmą”. Cały Boruc, trudno się było z nim nudzić.

Oglądałem i ostatni 65. jego występ w reprezentacji w Warszawie w towarzyskim meczu z Urugwajem w 2017 roku. Organizatorzy przygotowali z tej okazji specjalną oprawę. Kibice dostali wielkie kartony z napisem: „KRÓL ARTUR 65 DZIĘKUJEMY”. Gdy schodził z boiska tuż przed przerwą, zmieniany przez Łukasza Fabiańskiego, mogli je podnieść, by na pożegnanie zrobić dla niego okolicznościową kartoniadę.

Najmniej okazale wypadło pożegnanie z polską ligą. W lutym w meczu Ekstraklasy z Wartą Poznań w Warszawie Boruc złapał za twarz, dosłownie, napastnika gości Dawida Szymonowicza. Działo się to w jego polu karnym, więc sędzia podyktował karnego, a jego wyrzucił z boiska. Aleksandar Vuković, ówczesny trener drużyny, która broniła się przed spadkiem i przegrała z Wartą 0:1, uznał jego zachowanie za wybitnie nieodpowiedzialne, bo osłabiające zespół za wybryk w zupełnie banalnej sytuacji, odstawiając od drużyny i do końca sezonu już nie zagrał. Burzliwe zakończenie na miarę równie burzliwej kariery. Sam to zresztą zauważył (za: onet.pl):

„Ten koniec i puenta jest trochę jak cała moja kariera. Miało być dobrze, a ch...j wie jak wyszło”.

Jan de Zeeuw, były dyrektor reprezentacji Polski za czasów Leo Beenhakkera przyznaje, że ten miał zawsze do Boruca wyraźną słabość:

„Jak Artur się spóźnił, czy były z nim inne problemy, o których teraz nie wypada mówić, Leo zawsze był wściekły. Ale potem siadał z nim i gdy zaczynali rozmawiać wyraźnie łagodniał. Przychodził do mnie i mówił: »No wiesz, przecież to jest Boruc«”.

▬ ▬ ● ▬