2017-05-03
Nikt mi już tego nie odbierze
W Warszawie odbył się finał Pucharu Polski. Od kilku lat tradycyjnie drugiego maja. Tradycyjnie wystąpił w nim Lech i tradycyjnie przegrał.
Drużyna z Poznania zakwalifikowała się do finału trzeci raz z rzędu. W dwóch poprzednich po 1:0 pokonała ją Legia. W tym roku zmienił się przeciwnik. Zamiast zespołu z Warszawy do walki z Lechem stanęła Arka.
Klub z Gdyni puchar zdobył raz w 1979 roku. Wygrał wtedy w finale z Wisłą 2:1 na stadionie w Lublinie, który dziś nie dostałby licencji nawet na rozgrywanie meczów w czwartej lidze. Takie to były czasy. Polska nie miała nawet jednego porządnego obiektu, za to system, w którym oficjalnie wszyscy byli szczęśliwi. Na wszelki wypadek, gdyby mieli inne zdanie, nikt im nie dawał paszportów do domu...
Minęła więc cała epoka, gdy po trzydziestu ośmiu latach Arka znów awansowała do finału. To był niespodziewany sukces, nawet biorąc pod uwagę, że piłkarze z Gdyni w drodze na Stadion Narodowy eliminowali rywali wyłącznie z niższych klas.
Może dlatego wszystko wydawało się w miarę proste i logiczne. Lech miał ograć dużo słabszą Arkę. Dlatego jego kibice robiąc meczową oprawę przygotowali olbrzymi transparent - „Do trzech razy sztuka”.
Życie mnie nauczyło, by od finałów za dużo nie wymagać. Nie są po to, by były piękne, tylko zwycięskie. Można się nawet doczołgać do końcowego gwizdka, byle wygrać. Kto za rok będzie pamiętał o stylu? Realizując tę zasadę Arka chwilami broniła się rozpaczliwie. Ale w tej rozpaczy jedno było dla jej kibiców pocieszające – robiła to nadzwyczaj skutecznie. Pomagał jej w tym na pewno nieskuteczny Lech. Trudno się więc dziwić, że mecz zakończył się bezbramkowym remisem. Pierwsza część dogrywki też. Czyli po dwóch latach przerwy znów karne w finale na Narodowym, jak w meczu Zawiszy z Zagłębiem Lubin?
Nic podobnego. Nudny, czasami wręcz trudny do zniesienia mecz, zrobił się pasjonujący w drugiej części dogrywki. Arka zdobyła dwie bramki. Sam się ciągle zastanawiam, jak do tego doszło. Nic bowiem takiego scenariusza wcześniej nie zapowiadało. Raczej wydawało się, że Lech jednak jakoś tę bramkę wciśnie. Co prawda jedną wcisnął w samej końcówce, ale przegrał 1:2. Trzecia porażka z rzędu w finale na Narodowym!
Gdy Arka strzeliła pierwszą bramkę już wiedziałem, że meczu nie przegra. Choć piłkarsko jej zawodnicy byli słabsi od rywali, jako drużyna znacznie mocniejsi. Po objęciu prowadzenia dostali takiego kopa, że każdy biegał i walczył za dwóch. Efektem był drugi strzelony gol.
Czyli w przyszłym sezonie Arka zagra w kwalifikacjach do Ligi Europejskiej, czym mocno narozrabiała. Przecież puchar miał być dla Lecha, a w Europie obok niego miały zagrać jeszcze – Legia, Jagiellonia i Lechia. Już wiadomo, że ktoś z tej czwórki nie zagra. Nie wiadomo natomiast w jakiej lidze, oprócz tej Europejskiej, zagra Arka.
Drużyna z Gdyni broni się przed spadkiem. Dlatego jej trener Leszek Ojrzyński po meczu nawet nie podjął tematu związanego z występem w europejskich pucharach. Bo umowę ma taką, że jak nie utrzyma Arki w lidze, to jego w przyszłym sezonie w Arce nie będzie. Dobrze, że przynajmniej Puchar Polski już zawsze będzie na liście sukcesów klubu.
Dlatego po meczu przeszczęśliwy zawodnik Arki Adam Marciniak, który nazwał siebie… „ligowym kopaczem”, powiedział coś jeszcze:
„Nikt mi już tego w życiu nigdy nie odbierze. Bez względu na to, jak dalej potoczy się moja przygoda z piłką”...
▬ ▬ ● ▬