2020-06-02
Niespodziewany efekt EURO
Za chwilę kolejna rocznica rozpoczęcia mistrzostw Europy w Polsce i na Ukrainie. Ósma, czyli żadna okrągła, więc nie z tego powodu postanowiłem o tym pisać.
EURO 2012 miało dwie twarze. Jedna czerwona ze wstydu, bo współgospodarz imprezy wypadł więcej niż kiepsko. Ostatnie miejsce w grupie i żadnego zwycięstwa w trzech meczach z Grecją, Rosją i Czechami. A była to zdecydowanie najsłabsza grupa, co dodatkowo nie wystawia najlepszego świadectwa drużynie prowadzonej przez Franciszka Smudę.
Ale mistrzostwa stały się w kraju impulsem do inwestycji w piłkarską infrastrukturę. Oprócz czterech dużych stadionów goszczących uczestników imprezy zbudowano w kolejnych latach dziesiątki mniejszych. To był dodatkowy efekt EURO i powód do dumy, bowiem Polska znalazła się pod tym względem w ścisłej światowej czołówce. Można bez przesady powiedzieć, że dziś stadionami stoi!
Niestety są też powody do narzekań. Te trzy z czterech aren mistrzostw, oprócz Stadionu Narodowego w Warszawie, stanowią problem w codziennym użytkowaniu. Są zbyt duże, a przez to zbyt drogie biorąc pod uwagę koszty utrzymania. Budowane pod mistrzostwa miały mieć taką pojemność. Gdyby wznoszono je jedynie pod kątem użytkowania przez miejscowe kluby, byłyby na pewno mniejsze. To podatek jaki trzeba teraz regularnie płacić za dumę z organizacji pierwszej wielkiej imprezy piłkarskiej w ojczyźnie.
W Poznaniu wszystko widać gołym okiem. Trybuna za jedną z bramek jest mniejsza od pozostałych. Zbudowano ją wcześniej, zanim Polsce przyznano mistrzostwa. Resztę, większą, dobudowano później, już na miarę EURO 2012, a nie późniejszych potrzeb Lecha. Dlatego stadion ma pojemność 41 608 miejsc, a pewnie z dziesięć tysięcy mniej wystarczyłoby na ligowe mecze.
Za duże są także stadiony w Gdańsku (41 620) i we Wrocławiu (45 103). Gdy od czasu do czasu występuje na nich reprezentacja, wydają się w sam raz. Jednak na meczach ligowych puste co najmniej w połowie trybuny stanowią przykry widok.
I oto powił się niespodziewany uboczny efekt EURO 2012. To, co było przekleństwem, stało się atutem. A wszystko za sprawą koronawirusa. Z powodu pandemii kibice na razie na polskie stadiony wpuszczani nie są. Ma się to zmienić od 19 czerwca. Ale wtedy trybuny będą mogły być zapełnione tylko w dwudziestu pięciu procentach. Czyli, paradoksalnie, kluby posiadające największe obiekty najbardziej na tym zyskają.
Widać to dokładnie na podstawie wyliczeń w przypadku trzech wspomniany wcześniej stadionów, gdy porówna się dotychczasową frekwencję w sezonie z limitem liczby kibiców na trybunach (25 proc. pojemności trybun) po 19 czerwca (za: wp.pl):
- Lech Poznań 14 887 10 402
- Śląsk Wrocław 14 560 11 276
- Lechia Gdańsk 10 703 10 405
Czyli w Gdańsku atmosfera na meczach ligowych nie powinna się praktycznie różnić od tej sprzed pandemii, biorąc pod uwagę, że na trybuny wejdzie praktycznie tyle samo kibiców, ilu przychodziło dotychczas.
A dodatkowo okazało się, że zbyt duże stadiony, szyte na miarę EURO 2012, wreszcie są w sam raz.
▬ ▬ ● ▬