Nie wiem, czy ktoś mnie chce, więc...

Niespodziewanym bohaterem ostatnich dni w polskiej piłce stał się zawodnik prawie zupełnie nieznany w kraju, w którego reprezentacji chce występować.

Nazywa się Sonny Kittel i jest pomocnikiem niemieckiego HSV Hamburg grającego w drugiej Bundeslidze. Ma dwadzieścia sześć lat, jest synem polskich emigrantów i mówi po polsku chwaląc się, że właśnie w tym języku rozmawia głównie ze swoimi dziadkami. I bardzo chciałby grać w reprezentacji kraju, z którego pochodzą. Dowiedziałem się tego z wywiadu jakiego udzielił. Dowiedziałem się jeszcze, że od pewnego czasu czeka na niego polski paszport (za: przegladsportowy.pl):

„Mam go już do odbioru w Monachium, ale jeszcze tam nie byłem. Latem miałem transfer do Hamburga. Nic nie słyszałem też od polskiej reprezentacji i trochę nie spieszyło mi się z odebraniem paszportu”.

Można powiedzieć, że wypowiedź do bólu szczera. Bólu tym większego, że otwierająca wywiad, czyli od razu stawiająca przepytywanego, z jego własnej woli, w określonym świetle. Kittel uważa jednak, że czytelnicy nie powinni go odbierać negatywnie:

„Rozumiem, że mogą w ten sposób myśleć, ale tak nie jest. Ja bardzo chcę grać dla Polski, nic się w tej kwestii nie zmieniło, odkąd ostatni raz rozmawialiśmy. Po prostu nie wiem, czy ktoś w polskiej reprezentacji mnie chce, nie miałem żadnego kontaktu z trenerem. Nie było zainteresowania”.

Znów do bólu szczerze. Kittel po prostu skalkulował, że bez polskiego paszportu dać się żyć, nawet całkiem dobrze, skoro nie było zainteresowania ze strony reprezentacji kraju, dla którego tak bardzo chce grać. Ewentualne powołanie wydaje się jedynym sensownym argumentem mogącym go skłonić do pokonania około ośmiuset kilometrów dzielących Hamburg i Monachium. A skoro nie nadeszło, nie było też sensu tracić czas na odebranie dokumentu prawie bezużytecznego w codziennym życiu.

Gdyby jeszcze kilka dni temu zapytać kibiców na jakimś meczu ligowym w Polsce, czy wiedzą kim jest Sonny Kittel, raczej ciężko byłoby uzyskać odpowiedź twierdzącą. Nie przeszkodziło to w niczym niektórym redaktorom z kraju, w którym wspomnianego zawodnika prawie nikt nie zna, by zaapelować do selekcjonera Jerzego Brzęczka o powołanie pomocnika HSV. Właśnie dwa listopadowe mecze z Izraelem i Słowenią miałyby być idealną wręcz szansą na przetestowanie jego umiejętności.

Sugestia bardzo się nie spodobała byłemu reprezentantowi Polski Dariuszowi Dziekanowskiemu, który wręcz zagrzmiał (za: przegladsportowy.pl):

„Wyjaśnienia zawodnika są mało wiarygodne, wręcz komiczne: do Monachium mu za daleko, list w sprawie paszportu gdzieś zgubił, latem miał dojechać do dziadków na wakacje w Międzyzdrojach, ale się nie wyrobił. To najzabawniejsze momenty z rozmowy. Nie tylko śmieszny, lecz wręcz absurdalny wydaje się pomysł, żeby 26-letni zawodnik grający na zapleczu Bundesligi miał konkurować w naszej drużynie z gronem doświadczonych i sprawdzonych pomocników”.

I tak to jeszcze spuentował:

„Wiemy, że pod podszewką niby stanowczych deklaracji kryją się tak naprawdę inne intencje: wykorzystanie nadarzającej okazji do promocji. W przypadku Kittela to bardzo nieudolna próba”.

Czy aż tak nieudolna była owa promocja? Chyba nie do końca, nawet jeśli główny cel nie został osiągnięty, skoro Dziekanowski się burzy, a (nie tylko) ja o Kittelu wspominam. O jego piłkarskich umiejętnościach wypowiadał się nie będę, bo nie widziałem go w akcji. Nie sądzę jednak, by był w stanie zbawić polską piłkę. Gdyby był, najpewniej już dawno występowałby w reprezentacji… Niemiec.

Teraz przynajmniej jest znany także w kraju, dla którego tak bardzo chce grać. I gdyby kiedyś jakiś miejscowy klub chciał go pozyskać, już przynajmniej nie trzeba będzie nikomu tłumaczyć kim jest.

▬ ▬ ● ▬