Nie takie wnioski

Dwie polskie drużyny zainaugurowały w czwartek występy w fazie grupowej europejskich pucharów. Od razu trafiły na teoretycznie najsilniejszych rywali.

Najpierw Legia grała w Warszawie z angielską Aston Villą w Lidze Konferencji Europy, a następnie Raków Częstochowa na wyjeździe z włoską Atalantą w Bergamo w Lidze Europy. Kibic z Polki, który życzył obu drużynom jak najlepiej w europejskich rozgrywkach, doświadczył zdecydowanie skrajnych doznań. Bo gdy nacieszył się zwycięstwem Legii 3:2, musiał przeżyć porażkę Rakowa 0:2.

Same wyniki wszystkiego nie powiedzą, choć mówią dużo. W Warszawie oglądaliśmy mecz w typowym dla Legii pucharowym stylu w tym sezonie, czyli znów „strzelaninę” po wymianie ciosów, jak w kwalifikacjach. Trzyma normę, skoro padło w nim pięć bramek. Trzy razy wychodziła na prowadzenie, po raz pierwszy już w trzeciej minucie. I dwa razy to prowadzenie traciła. Zastanawiałem się, czy straci po raz trzeci. Na szczęście nie.

Podeszła do gry z teoretycznie silniejszym rywale bardzo pragmatycznie, co było widać już przy pierwszej próbie rozegrania… autu bramkowego. Bramkarz Kacper Tobiasz długo się zastanawiał wraz z obrońcami nad rozegraniem piłki, by nie przekombinować i jej za łatwo nie stracić, jak to bywało w poprzednich meczach. I generalnie ta piłka była rozgrywana przez cały mecz bez zbyt dużego ryzyka przy wychodzeniu spod pressingu. Warto wyciągać wnioski z wcześniej popełnionych błędów (choćby porażka u siebie z Austrią Wiedeń). Legia potrafiła, tak jak potrafiła być groźna i skuteczna w kontratakach.

Jednak nazywanie jej występu „genialnym”, bo na taki komentarz trafiłem, należy uznać za utratę kontaktu z rzeczywistością. Genialna drużyna tak łatwo nie traci bramek po tym, jak sama je najpierw zdobywa i nie oddaje inicjatywy w grze rywalowi. Choć oczywiście trzeba ją pochwalić za świetne tego dnia wykorzystanie własnych możliwości i błędów rywali, szczególnie przy rozegraniu piłki w kontratakach zakończonych zdobywaniem goli.

Występ Rakowa po Legii był mniej przyjemnym dopełnieniem pucharowych wrażeń w czwartkowy wieczór. Przegrał w Bergamo będąc bezdyskusyjnie słabszą drużyną. Szczególnie statystyki strzałów są jednym z tego dowodów. Atalanta oddała ich, według różnych źródeł, 28-29, Raków tylko 3, w tym jeden celny. I ten jeden powinien zakończyć się bramką, gdy na kwadrans przed końcem meczu przeprowadził najładniejszą w nim akcję. Ben Lederman, po świetnej wymianie piłki, przez pół boiska biegł sam na bramkę Juana Musso, ale nie zdołał go pokonać.

Komentarze, że „Raków zawiódł” nie do końca są moim zdaniem trafione. Oczywiście zawiódł tych, którzy liczyli na jakąś zdobycz punktową w Bergamo. W odróżnieniu od Legii starał się jednak na boisku rywala grać swoje, czyli wychodzić spod pressingu na ogromnym ryzyku, często na krawędzi utraty piłki. Trzeba przyznać, że w większości przypadków robił to skutecznie. Jednak później brakowało już umiejętności, by groźnie dalej poprowadzić akcje.

Atalanta to w tej chwili dla Rakowa zbyt wysoka półka. Mistrz Polski ma za mały potencjał, by stać się dla niej równorzędnym rywalem bez trzech absolutnie kontuzjowanych kluczowych graczy - Zorana Arsenicia, Frana Tudowa i Iviego Lópeza. Gdyby zagrał ten pierwszy, może obrona nie popełniałaby takich błędów (oba stracone gole po dośrodkowaniach i strzałach głową)? Może…

To była lekcja pokory pokazująca jak wiele różni polską ligę od tych najlepszych, w której gra Atalanta. I jeszcze w ramach lekcji pokory tylko przypomnę, że przed dwoma laty Legia rozpoczęła występy w fazie grupowej Ligi Europy od zwycięstw z najsilniejszymi w niej rywalami – Spartakiem Moskwa i Leicester City, będąc liderem po dwóch kolejkach liderem. Do następnej fazy jednak nie awansowała. Lepiej więc być ostrożnym z wyciąganiem zbyt daleko idących wniosków po pierwszym meczu.

▬ ▬ ● ▬