Nie tak łatwo stracić… pracę

Fot. Trafnie.eu

Po pierwszej kolejce wiosennej części sezonu można stwierdzić, że była więcej niż ciekawa. Zaczęło się niczym u Hitchcocka od trzęsienia ziemi, nawet dwóch.

Najpierw zwrócę uwagę na pewną ekwilibrystykę słowną, która pewnie umknęła uwadze większości. Chodzi o to, że od piątku do poniedziałku rozegrano ostatnią, piętnastą kolejkę teoretycznie rundy jesiennej, choć przeniesionej na wiosnę. Dlatego staram się unikać pisania o pierwszym meczach rundzie wiosennej, tylko wiosennej części sezonu. Choć prawdę mówiąc powinienem napisać o jej zimowej części. Bo zima w pełni, mnóstwo śniegu za oknem, temperatura mocno na minusie, a tu trzeba udawać, że jest inaczej i idealne warunki do grania.

Trener Marek Papszun po meczu swojego Rakowa z Pogonią Szczecin w Częstochowie stwierdził, że „boisko było ciężkie”. Trener Lecha Poznań Dariusz Żuraw po spotkaniu w Zabrzu z Górnikiem powiedział prawie to samo:

„Boisko było bardzo ciężkie”.

Panowie, moim zdaniem oba były wspaniałe. Wszystkie z pierwszych meczów takimi się okażą, tylko trzeba trochę poczekać. Od wielu lat twierdzę, że grudzień i luty, a teraz nawet styczeń, to nie jest pora w tym klimacie na grę w piłkę. I to nie tylko ze względu na temperaturę, ale przede wszystkim ze względu na boiska właśnie.

Nie ma specjalisty, który by sobie z tym poradził, bo z naturą się nie wygra. Dlatego najgorsze dopiero przed nami, szczególnie przy tak ciężkiej zimie, jak tegoroczna. Za dwa miesiące zatęsknimy jeszcze za tymi boiskami z pierwszych kolejek, gdy będą przeorane już po kilku meczach!

Na boisko trochę narzekał też Igor Lewczuk, obrońca liderującej przez zimę Legii Warszawa, po meczu w Bielsku-Białej. Jednak od razu dodał, że w żadnej mierze jego stan nie może być usprawiedliwieniem porażki 0:1 z Podbeskidziem, uznanej za największą sensację kolejki. Zastanawiam się ilu zawodników z wygranej drużyny zmieściło by się w kadrze pokonanej? Albo inaczej – czy ktoś by się zmieścił? Może dlatego trener przegranych, Czesława Michniewicz, stwierdził:

„Spodziewaliśmy się trudnego spotkania, ale liczyliśmy na to, że umiejętności naszego zespołu, doświadczenie zdecydują, że to my wygramy”.

Czego pan Czesław konkretnie się spodziewał? Że chłopaki z Bielska-Białej położą się za strachu na bosku i pozwolą walcowi po sobie przejechać? Chyba jednak umiejętności i doświadczenie nie tak wielkie, skoro nie zrobiły na rywalach żadnego wrażenia.

Nie wiem też czego spodziewali się wszyscy, szukający drugiego dna w dymisji Michała Probierza, która miała swój niespodziewany dalszy ciąg. W poniedziałek okazało się, że były już trener i wiceprezes Cracovii wcale nie jest byłym! Wydał oświadczenie zamieszczone na klubowym portalu (za: cracovia.pl):
„...informuję, że po serii rozmów z Panem Profesorem Januszem Filipiakiem [prezesem klubu] wspólnie postanowiliśmy kontynuować misję tworzenia silnego Klubu.

Moja pierwotna decyzja była podyktowana tylko i wyłącznie względami natury osobistej. Tym samym pragnę zdementować pojawiające się w przestrzeni publicznej doniesienia, sugerujące jakoby u jej źródła leżał rzekomy konflikt z wiceprezesem Jakubem Tabiszem czy samym Profesorem Januszem Filipiakiem. Przeciwnie - okazane mi przez Zarząd w tym trudnym momencie zaufanie i wsparcie stało się podstawą zmiany mojej decyzji o rezygnacji”.

Probierz po krótkim urlopie, do 5. lutego, wraca na trenerski stołek Cracovii. Płyną z tego dwa wnioski. Po pierwsze, nie warto na siłę szukać drugiego dna tam, gdzie może go nie być (na szczęście nie byłem w tej grupie), ponieważ warto pamiętać, że trener może mieć też życie prywatne. Po drugie, paradoksalnie, w kraju, w którym ligowi trenerzy tracą pracę najczęściej gdy jeszcze dobrze jej nie rozpoczną, jest jeden, który nie może jej stracić nawet, gdy tego chce.

▬ ▬ ● ▬