Może i lepiej...

Fot. Federico Guerra Moran/Shutterstock.com

Nie mam najmniejszego problemu z wytypowaniem najważniejszego wydarzenia kończącego się tygodnia. Jest nim bez wątpienia... brak pewnego wydarzenia.

Robert Lewandowski nie strzelił bramki w meczu Bundesligi! Żeby było ciekawiej, jego Bayern Monachium grał z najsłabszą drużyną w lidze - Greuther Fürth. Wydawało się więc, że jedyną niewiadomą pozostaje liczba bramek strzelanych przez „maszynę” czy „najlepszego piłkarza świata”, jak jest nazywany w rodzimych mediach. Ale tylko się wydawało.

Bayern wygrał 3:1, jednak jego najskuteczniejszy zawodnik bramki nie zdobył, co zostało odebrane wręcz jako sensacja. Mecz uznano za „nadspodziewanie trudny” dla mistrza Niemiec. Może ktoś uważał, że drużyna z przedmieść Norymbergi pozwoli się rozjechać rywalom? Szczególnie, że w poprzedniej kolejce rzeczywiście Bayern rozjechał VfL Bochum, również znajdujące się w strefie spadkowej, aplikując mu aż siedem bramek.

Choć Lewandowski zdobył „tylko” jedną z nich, co można było przekornie uznać za wyraźne ostrzeżenie przed tym, co miało nastąpić w kolejnym meczu.
Teraz czytam jakich rekordów już w tym roku nie pobije. To te same, o których jeszcze przed momentem czytałem, że za chwilę z pewnością pobije. Oczywiście kiedyś taki moment musiał nastąpić, że jego nazwisko nie pojawi się na liście strzelców Bayernu. I właśnie nastąpił. Rozpatrywanie jednak tego w kategoriach końca świata jest zdecydowaną przesadą.

A ktoś już prawie obwieścił koniec dominacji Lewandowskiego. Być może to zbieg okoliczności, że akurat w momencie, gdy ten przerwał niewiarygodną serię w Bundeslidze zakończoną zdobywaniem bramek w piętnastu kolejnych meczach! Tym kimś jest Tore André Flo, były reprezentant Norwegii - wielki chłop, grubo ciosany napastnik o mocno ograniczonych umiejętnościach technicznych, co nie przeszkodziło mu w występach w Premier League (Chelsea czy Sunderland) i Serie A (Sienna). Nie to jednak dziś wydaje się najważniejsze, ale fakt, że jest rodakiem Erlinga Hålanda, napastnika Borussii Dortmund, który kolejny sezon rywalizuje z Lewandowskim o koronę króla strzelców Bundesligi. I tenże Flo w roli eksperta od strzelania bramek zawyrokował (za: „Przegląd Sportowy”):

„Haaland znajduje się na dobrej drodze do bycia napastnikiem numerem jeden na świecie. Oczywiście Lewandowski to świetny zawodnik, ale dzieli ich duża różnica wieku. Jeśli nie w tym roku, to w przyszłym, ale Haaland go wyprzedzi. Lewandowski musi powoli zwolnić swoje niesamowite tempo”.

Pewnie kiedyś Håland rzeczywiście go wyprzedzi, bo musi, biorąc pod uwagę, że jest ponad dziesięć lat młodszy od Polaka. Ale wyciąganie takich wniosków po jednym meczu z Fürth bez strzelonej bramki należy uznać za komiczne. Za chwilę pewnie Lewandowski znów zacznie strzelać je seriami i nie wierzę, by miał już zamiar zwalniać tempo, jak prorokuje Flo. Bo oczywiście nie zapomniał jak się to robi.

Ponieważ zawsze trzeba starać się myśleć pozytywnie, pozytywny wniosek jest taki, że Lewandowski to jednak nie maszyna, ale człowiek, i nie można go zaprogramować na zdobywanie bramek w każdym meczu. Może więc i lepiej, że w ostatnim jej nie zdobył, bo gdyby już w tym sezonie pobił wszystkie możliwe do pobicia rekordy, czym emocjonowalibyśmy się w kolejnych?

▬ ▬ ● ▬