2017-11-15
Michniewicz miał rację
Młodzieżowej reprezentacja Polski pokonała w Gdyni rówieśników z Danii 3:1. Czytam na temat jej piłkarzy same zachwyty. Czy słusznie?
Reprezentacja Polski walczyła w eliminacjach mistrzostw Europy z liderami grupy. Trzeba przyznać, że w tych eliminacjach na razie mocno cieniowała. Przed kilkoma dniami zremisowała 2:2 na wyjeździe z Wyspami Owczymi. Meczu nie widziałem, więc zacytuję speakera, który na stadionie w Gdyni tak go opisał:
„Biorąc pod uwagę przebieg spotkania trzeba cenić i ten jeden punkt”.
Kolejny mecz z Duńczykami stanowił potwierdzenie teorii, że piłka bywa nieobliczalna. I jeszcze tej, że bez odrobiny szczęścia ani rusz. No i może jeszcze jednej, że są kłamstwa, bezczelne kłamstwa i statystyki.
Wystarczy teorii, pora na fakty. Polacy wystąpili bez dwóch teoretycznie najlepszych zawodników. Dawid Kownacki zarobił na Wyspach Owczych czerwoną kartkę. Bartoszowi Kapustce tuż przed meczem (był awizowany w wyjściowym składzie) przytrafiły się problemy żołądkowe.
Początkowo gra toczyła się głównie na polskiej połowie boiska, po przerwie niemal wyłącznie w okolicach pola karnego bramki bronionej przez Kamila Grabarę. Duńczycy już w drugiej minucie powinni prowadzić 1:0. Po kolejnych dziesięciu powinni podwyższyć prowadzenie. Oddali w meczu 26 strzałów, w tym 6 celnych. Polacy 9, w tym 4 celne, z czego 3 zakończyły się zdobyciem bramek! Nie znalazłem danych dotyczących posiadania piłki, ale tak na oko goście musieli mieć z osiemdziesiąt procent, albo nawet więcej. I cóż z tego, skoro Polacy prowadzili już do przerwy 2:0.
Obecny na meczu trener Arki Leszek Ojrzyński schodząc na przerwę się ogrzać skomentował boiskowe wydarzenia stwierdzeniem, że „w pierwszej połowie u nich bramkarz nie dojechał”. Rzeczywiście Danielowi Iversenowi przytrafiły się dwa klopsy. Najpierw „pachówa”, jak to określił Ojrzyński, później kiks i nieporozumienie z własnym obrońcą.
Polacy grali w ustawieniu ultra defensywnym 5-4-1. Właściwie tylko się bronili i kontratakowali, gdy nadarzała się okazja. Z pomocą duńskiego bramkarza taka taktyka wystarczyła, by po pierwszej połowie pewnie prowadzić.
W drugiej gra wyglądała jeszcze bardziej jednostronnie. I znów jeden kontratak wystarczył, by zdobyć trzecią bramkę. Duńczycy cały czas rozgrywali piłkę w okolicach polskiego pola karnego, ale nic z tego nie wynikało.
Nie pomógł im w ataku nawet gwiazdor Ajaksu Amsterdam Kasper Dolberg. Jeśli dobrze naliczyłem zdołał oddać dwa strzały, ale oba zostały wyblokowane przez obrońców. Jego koledzy kilka razy popisywali się wyjątkową nieskutecznością. Zdołali wcisnąć jedną bramkę dopiero w doliczonym czasie gry.
Tak wyglądał mecz. Komentarze do niego pełne są zachwytów, czyli określeń - „wielki”, „wspaniały”, „świetny”, „znakomity”. Czy słusznie? Najważniejsze, że głowy nie stracił trener polskiej drużyny Czesław Michniewicz. Gdyby w to wszystko uwierzył, byłaby tragedia. Oceniając mecz przytomnie stwierdził:
„Trzeba mieć trochę szczęścia, ale ono dziś było po naszej stronie”.
Należy pochwalić polskich piłkarzy za dyscyplinę w grze defensywnej i jeszcze bardziej za perfekcyjną wręcz skuteczność. Sztuką jest wygrać z teoretycznie silniejszym rywalem. Zdobyli we wtorkowy wieczór niezwykle cenne doświadczenia, które, mam nadzieję, zaprocentują w ich dalszej karierze.
Podchodzę do wszelkich rozgrywek młodzieżowych ze sporym dystansem. Wyniki uzyskiwane w nich są sprawą drugorzędną. Ważniejsze, by przygotowały zawodników do gry w kadrze seniorów. Wolałbym więc, żeby to nasi prowadzili grę tłamsząc rywali, nawet jeśli nie udałoby im się wygrać. Żebym mógł powiedzieć, że ten czy tamten nadaje się już do powołania przez Adama Nawałkę (obecnego na trybunach) na najbliższy mecz w marcu, a po tym w Gdyni bym się nie odważył.
I warto chyba zauważyć, że jak następnym razem duński bramkarz dojedzie na początek spotkania, tak słodko raczej nie będzie.
▬ ▬ ● ▬