2017-04-24
Los też nie żartował
W ostatnim tygodniu wyłonieni zostali półfinaliści w europejskich pucharach. Znalazłem największego wygranego i przegranego tej rywalizacji.
Była spora szansa, że w finale Ligi Mistrzów po raz trzeci w ostatnich czterech latach znów spotkają się dwie drużyny z Madrytu. Już wiadomo, że się nie spotkają, bo spotkają się w półfinale. Tak zrządził los. Chyba lepiej, bo kolejne derby Madrytu w kolejnym europejskim mieście w finale Ligi Mistrzów byłyby nudne. Przynajmniej dla mnie.
Jeśli miałbym wskazać największego wygranego półfinałów, postawiłbym na trenera… Adama Nawałkę. Powody są dwa. Po pierwsze, odpadł Bayern, a to oznacza, że Robertowi Lewandowskiemu ubyły do końca sezonu dwa, a może nawet trzy mecze z gatunku tych najbardziej wykańczających. Dzięki temu Nawałka będzie miał go mniej zmęczonego na czerwcowe spotkanie reprezentacji z Rumunią. Tak samo jak Łukasza Piszczka, którego Borussia też odpadła.
I powód drugi – do półfinału Ligi Europejskiej awansował Olympique Lyon. Na boisku znów pojawił się Maciej Rybus, który zmagania ligi francuskiej obserwował ostatnio niestety głównie w roli kibica. Teraz trener Bruno Genesio zaczął rotować składem, by postarać się wygrać Ligę Europejską. To gwarantuje bowiem automatyczny awans do Ligi Mistrzów w przyszłym sezonie. A Lyon nie ma praktycznie szans, by taką promocję wywalczyć dzięki odpowiedniemu miejscu we francuskiej ekstraklasie.
W poprzednim meczu ligowym z Bastią, tak jak i niedzielnym z Monaco, Rybus wyszedł w podstawowym składzie, co nie zdarzyło mu się dawno. Pewnie w następnym za tydzień też wyjdzie, czyli znów zacznie grać regularnie. Dla trenera polskiej reprezentacji to kolejna dobra wiadomość w tym tygodniu, bez względu na rzeczywiste okoliczności wystawiania jego zawodnika do pierwszej jedenastki Lyonu.
Ale jest i zła wiadomość. Kamil Glik, najbardziej eksploatowany ostatnio reprezentant, będzie do końca sezonu eksploatowany jeszcze bardziej. Monako awansowało bowiem do półfinału Ligi Mistrzów. Mam nadzieję, że najlepszy polski obrońca nie będzie chciał mnie zastrzelić za rozpatrywanie w takim kontekście jego największego sukcesu w karierze.
A teraz największy przegrany tygodnia, czyli Zlatan Ibrahimović. Manchester United teoretycznie może się spotkać w finale Ligi Europejskiej z Lyonem Rybusa. Ale Szwed w barwach angielskiego klubu na boisku z Polakiem nie spotka się na pewno. W ćwierćfinale z Anderlechtem doznał kontuzji kolana. Wyskoczył do górnej piłki, by tak fatalnie wylądować na murawie, że noga wygięła się w nienaturalny sposób i uszkodził więzadła krzyżowe.
Wyobraźmy sobie, że Manchester United upora się w półfinale z Celtą Vigo. Finał zaplanowano w Sztokholmie na stadionie, w pobliżu którego ma stanąć pomnik Ibrahimovicia, a on w takim meczu nie może wystąpić!
Szukałem jakiegoś wytłumaczenia, dlaczego los tak srogo obszedł się ze Szwedem. Czyżby była to bolesna lekcja pokory? Ibrahimović komentując informację o planowanym wzniesieniu dla niego pomnika stwierdził, że znajdującemu się obok stadionowi w dzielnicy Solna powinno się nadać jego imię. I aby nikt nie miał wątpliwości podkreślił, że nie żartuje...
▬ ▬ ● ▬