2025-04-13
Leo tylko się uśmiecha
W subiektywnym podsumowaniu tygodnia o trenerze, który odszedł w ostatnich dniach. Chodź nie był Polakiem, odegrał ważną rolę w historii rodzimej piłki.
W czwartek po długiej chorobie w wieku 82 lat zmarł Leo Beenhakker, były selekcjoner reprezentacji Polski. Jako pierwszy uzyskał z nią historyczny awans do finałów mistrzostw Europy w 2008 roku. Miałem okazję go poznać i zrobić z nim wywiad w 1999 roku. Był wtedy trenerem Feyenoordu Rotterdam, z którym właśnie zdobył mistrzostwo Holandii. W kadrze drużyny byli Jurek Dudek i Tomek Rząsa, którzy pomogli mi umówić się z Beenhakkerem na wywiad.
Stanowił dla mnie bezcenne doświadczenie dziennikarskie. Pamiętam, że na samym początku rozmowy, chyba już w drugim pytaniu, zapytałem go o niezbyt owocny okres w karierze związany z pracą w Guadalajarze w Meksyku. Beenhakker natychmiast zesztywniał, a rozmowa stała się kwadratowa. Pomyślałem, że muszę jakoś przetrwać ten moment. Ładnych kilka minut zajął powrót do neutralnej atmosfery rozmowy, że tak to subtelnie ujmę. Wywiad okazał się w sumie całkiem udany, choć z nerwowym podtekstem, który na zawsze pozostanie w pamięci.
Miałem nauczkę, by rozważnie dobierać moment zadawanie w rozmowie trudnych pytań. I, może ważniejsze doświadczenie, przekonałem się, że Beenhakker, choć wszyscy mówili na niego Leo, to w rzeczywistości był pan Beenhakker. Biło z niego poczucie własnej wartości. Nie powiedziałbym jednak, że było odzwierciedleniem buty czy poczucia wyższości. Raczej naturalna duma stanowiąca element nieprzeciętnej osobowości.
I na pewno też nieprzeciętnych umiejętności szkoleniowych. Nikt przez przypadek nie trafia do Realu Madryt (trzy mistrzostwa Hiszpanii!), Ajaksu Amsterdam czy Feyenoordu. Nikt przez przypadek nie dostaje do poprowadzenia kilku reprezentacji. Praca z tą polską miała swoje apogeum w postaci awansu na EURO 2008. Ale początek łatwy nie był.
Debiut w eliminacjach zakończył się w Bydgoszczy porażką 1:3 z Finlandią, co stanowiło dla rodzimych kibiców i mediów szokujące doświadczenie. Potem było jednak mityczne wręcz zwycięstwo 2:1 z Portugalią w Chorzowie i bezcenny, jak się później okazało, remis 2:2 w rewanżu w Lizbonie, dający w konsekwencji Polsce awans z pierwszego miejsca w grupie.
Pamiętam, że gdy podczas turnieju finałowego mistrzostw Europy rozgrywanych w Austrii i Szwajcarii reprezentacja odpadła po fazie grupowej, Beenhakker spotkał się z dziennikarzami w Bad Waltersdorf, maleńkim miasteczku w Styrii, gdzie kadra miała bazę podczas imprezy. Piłkarze szybko i po cichu się ulotnili, został tylko Holender ze swoim sztabem. Poirytowany pytaniem o dobór zawodników do kadry jakiego dokonał, zapytał (cytat z pamięci):
„Czy naprawdę uważacie, że powołanie trzech innych zmieniłoby tę drużynę?”
Również uważałem, że nie. Byłem też na meczu w Mariborze ze Słowenią w kolejnych eliminacjach do mistrzostw świata. Gospodarze rozbili naszych 3:0, co dało im awans. A po końcowym gwizdku ówczesny prezes PZPN Grzegorz Lato „zwolnił Beenhakkera komunikując to prosto do telewizyjnej kamery. O jego decyzji selekcjoner dowiedział się od dziennikarzy i był wściekły sugerując, że przynajmniej część delegacji z PZPN była lekko czy nawet mocno wstawiona”.
Tak zakończył się pobyt Holendra w Polsce. Odnoszę wrażenie, że z każdym mijającym rokiem doceniany jest coraz bardziej okres jego pracy i to, co zdołał w jej trakcie wydobyć z zawodników, jak zmienił całe podejście do organizacji pracy w kadrze. Na dowód trafności tej teorii zacytuję byłego prezesa PZPN Zbigniewa Bońka, który po śmierci Beenhakkera zaapelował (za: X):
„Minuta ciszy na meczach Esa obowiązkowo”.
Brawo! Ładny gest, ale ja niestety pamiętam, co mówił mi kiedyś Jan de Zeeuw, który za czasów Holendra pełnił funkcję dyrektora reprezentacji Polski:
„Boniek nie ma prawa oceniać jego pracy, bo ani razu nie był na jego treningu czy zgrupowaniu. Leo kilka razy go zapraszał:
»Zbyszek, przyjedź, pomóż nam«.
Nigdy z zaproszenia nie skorzystał!”
De Zeeuw powiedział mi jeszcze jak Beenhakker kiedyś ironicznie zapytał:
„Czy po każdej naszej decyzji mamy czekać na biały dym z Rzymu?”
Miło więc, że został wreszcie doceniony przez Bońka. Szkoda, że tak późno. Myślę, że Leo, patrzący gdzieś tam z góry na to, tylko się uśmiecha...
▬ ▬ ● ▬