2016-10-13
Legia nie jest nikomu potrzebna w Europie
Czasami naprawdę bardzo chciałbym się mylić. W tym konkretnym przypadku nawet dwa razy. Świadomość, że miałem rację, satysfakcję daje mi mizerną.
UEFA w oficjalnym komunikacie poinformowała, że odrzuciła odwołanie Legii związane z karami nałożonymi na warszawski klub po inauguracyjnym meczu Ligi Mistrzów z Borussią Dortmund. Czyli ten z Realem Madryt w czwartej kolejce odbędzie się bez udziału publiczności.
Wyobrażam sobie jakiegoś ośmio- czy dziesięciolatka, który dowiedział się, że pójdzie z mamą (tatą) na mecz. Pewnie pierwszy raz w życiu miałby szansę obejrzeć w nim na żywo Cristiano Ronaldo i innych grajków z najwyższej półki. Pewnie tego dnia nie mógł usnąć z wrażenia. Pewnie teraz rodzice nie wiedzą jak pocieszyć dzieciaka, widząc jego oczy pełne łez...
Piszę o tym specjalnie, bo ciągle słyszę i czytam o karach, stratach finansowych, stadionowych bandytach, wstydzie, itp., itd. Ale mało kto wspomina o zwykłych kibicach, którzy przychodzą na stadion oglądać mecze. Bandyterka ich nie obchodzi. Drugiego listopada mieli szansę, może pierwszy i ostatni raz, obejrzeć w Warszawie prawdziwy Real w prawdziwym meczu.
Dla mnie decyzja UEFA nie jest żadnym zaskoczeniem, o czym pisałem już w momencie, gdy szefowie Legii postanowili się odwołać od wyroku. Uznali go za zbyt surowy. To raczej śmieszna argumentacja w klubie, który w ostatnich kilku latach z podziwu godną regularnością grywał już przy pustych trybunach (zdjęcie pochodzi z ostatniego takiego meczu – z Ajaksem Amsterdam w lutym 2015 roku). Czego się spodziewali za recydywę recydywy?
Trzeba jednak ich pochwalić, bo wreszcie zaczęli wyciągać wnioski. Dariusz Mioduski, jeden z właścicieli Legii, stwierdził, że problemem nie jest UEFA, problem jest wewnątrz klubu. Brawo! Nareszcie… Szkoda, że na trafną refleksję zdobył się tak późno. Niech sobie przypomni co wygadywał i wypisywał w śmiesznych apelach przed dwoma laty po kompromitacji z Celtikiem.
Bajek nie opowiada też Seweryn Dmowski, dyrektor Legii ds. mediów i public relations. Stwierdził, że nawet przy próbie odwołania się do Trybunału Arbitrażowego w Lozannie (klub rozważy czy warto!) „szansa na to, że mecz odbędzie się z udziałem publiczności jest zerowa”!
Jeszcze przed tygodniem prezes PZPN postanowił pokazać światu jaki jest mocny i „po raz ostatni rzucić na szalę swój autorytet”, by pomóc Legii. Takim tekstem ośmieszał UEFA. Oczywiście nie dawałem wiary jego przechwałkom. Wystarczyło trochę znać realia, by obśmiać buńczuczne zapowiedzi. Teraz ośmieszyła go UEFA, raczej jeden z niezależnych jej organów, publikując w środę swoją decyzję.
Na koniec powiem coś kibicom Legii na pocieszenie. Dobrze, że mecz z Borussią nie odbywał się w ostatniej rundzie kwalifikacji do fazy grupowej. Wtedy UEFA z pewnością wywaliłaby z hukiem klub z Łazienkowskiej z rozgrywek. Podejrzewam, że na kilka lat. Już w trakcie fazy grupowej taka operacja byłaby zbyt kosztowna.
Bo Legia nie jest nikomu potrzebna w Europie. Nikt nie chce klubu kojarzonego z bandytami, nikt nie chce wiecznych problemów, psucia wizerunku rozgrywek przynoszących milionowe zyski. UEFA, gdyby mogła, pozbyłaby się Legii raz na zawsze. Dlatego liczenie na złagodzenie kary w kolejnych odwołaniach można uznać najwyżej za mało śmieszny żart...
▬ ▬ ● ▬