Kto musiał walczyć o życie?

Fot. trafnie.eu

Legia na swojej stronie internetowej zachęcała kibiców do kupna biletów na mecz z Trabzonsporem hasłem: „Walka o wszystko”. Boję się takich tekstów…

Jak ktoś mówi, że walczy o wszystko, o życie, albo że na boisku będzie wojna, nic dobrego z reguły z tego nie wynika. To raczej teksty, które pozwalają znaleźć z góry rozgrzeszenie, gdyby nie daj Boże… Teoria niestety znów się potwierdziła.

Legia okazała się ulubioną drużyną rywali w Lidze Europejskiej. Już kolejny raz pozwalają jej grać. Niewiele niestety z tego wynika. Więc gdy się już nabiega, nawalczy, wtedy ona pozwala rywalom wygrać. Scenariusz powtórzył się w czwartek w Warszawie. Kolejna porażka z Trabzonsporem 0:2. Bilans po czterech meczach – zero punktów, zero bramek. Najgorszy ze wszystkich czterdziestu ośmiu drużyn w tych rozgrywkach w bieżącym sezonie.     

Jakub Kosecki mówił przed meczem, że gdyby Legia w Trabzonie wykorzystała  chociaż jedną okazję „teraz inaczej byśmy rozmawiali”. Święte słowa! Trzeba było wykorzystać także w Warszawie.

Henrik Ojamaa twierdził, że Legię „piłkarsko stać” na pokonanie Trabzonsporu. Po meczu podsumował go Adrian Mierzejewski, jedyny Polak, który na Łazienkowskiej tryskał humorem:

„Skoro Legia nie miała w pierwszym meczu szczęścia, to po dwóch jest 4:0. Chyba już teraz nie powinna mieć żadnych wątpliwości”.    

Trener Urban jeszcze w środę przekonywał, że „dziewięć punktów powinno dać awans”. Pewnie da, tyle że nie Legii. Warto zacytować jego dwa zdania po meczu:

„Zabrakło nam skuteczności. W Europie po prostu tak się nie da wygrywać”.   

Szkoda, że powiedział jeszcze: „To my byliśmy lepszą drużyną”.

Panie trenerze, dopóki nie zostaną zmienione przepisy LEPSZĄ DRUŻYNĄ JEST ZAWSZE TA, KTÓRA STRZELA JEDNĄ BRAMKĘ WIĘCEJ. Oczywiście na boisku, bo w zwycięstwach na papierze (SZCZEGÓLNIE PRZED MECZAMI!) jesteśmy mistrzami świata.

Piłkarze Urbana zostali po meczu lekko przeczołgani. Musieli jak zbite psy przedefilować przed kibicami, którzy im zaśpiewali: „Legia grać, k… mać”. Ale tak naprawdę o życie, przynajmniej w miarę spokojne (o ile to w ogóle możliwe) walczyli w Warszawie piłkarze z Trabzonu. Walczą w każdym meczu. Ich miasto nie jest metropolią, choć pięknie położone nad brzegiem Morza Czarnego, tysiąc kilometrów od Stambułu. Piłka stanowi w nim największą atrakcję.

Byłem tam w 2005 roku akurat w okresie, gdy w Trabzonsporze występował Mirosław Szymkowiak. I akurat przyleciał tam wtedy Jacek Cyzio, który wcześniej (w latach 1991-93) też grał w miejscowej drużynie. Wybrał się na wycieczkę razem z synem Danielem, pseudonim „Edek”, dziś zawodnikiem Halniaka Maków Podhalański.  

Spacer z trzema polskimi piłkarzami jedną z głównych uliczek w centrum miasta pamiętam doskonale, bo tego się nie da zapomnieć. Przez chwilę miałem wrażenie, że właśnie zaczyna się rewolucja. Gdy pierwszy kibic poznał Szymkowiaka, ulica natychmiast zafalowała, zaczęły się wrzaski, śpiewy, jedno wielkie szaleństwo. Każdy chciał go przynajmniej dotknąć, poklepać, wyrazić swoją sympatię. Podobną zresztą okazywali też Cyzio. Po kilku sekundach było już wokół nas kilkadziesiąt osób…

Udało się otrzymać azyl w sklepie jubilerskim, który był celem tej wyprawy. Tam oczywiście najpierw obowiązkowa szklaneczka tureckiej herbaty i dyskusje z właścicielem o piłce, zanim doszło do zakupów.

Zauważyłem, że to nie były klimaty Szymkowiaka. Jego szaleństwo kibiców wyraźnie męczyło. Gdy dowiedziałem się później, że zrezygnował z gry, nie czekając nawet do końca kontraktu, może byłem trochę zaskoczony. Ale tylko trochę. Wiedziałem, że źle się czuł w środku tego piłkarskiego wulkanu.

Cyzio odwrotnie, cały czas sprawiał wrażenie, że wrócił do domu, znów jest u siebie. Dlatego był serdecznie witany i rozpoznawany bez problemu przez wszystkich po wielu latach nieobecności. Był w swoim żywiole!

W Trabzonie piłka jest religią. Nad emocjami kibiców nikt nie zapanuje, ani nad euforią, ani nad gniewem. Kto tego nie rozumie, nie zrozumie też, jak dla piłkarzy Trabzonsporu ważne było zwycięstwo w Warszawie.

Kibice na pewno czekali na nich na lotnisku. I zgotowali im królewskie powitanie. Mogli spokojnie wyjść bez eskorty policji. Na razie są królami Trabzonu. Ale tylko do najbliższego meczu…     

  ▬ ▬ ● ▬