2016-02-26
Kto ma kogo szukać?
Wielki talent nie chce grać w reprezentacji Polski. Jeden z portali podsumował to tekstem, z którego biła wręcz rozpacz. Naprawdę nie wiem dlaczego.
Oto temat, który wraca z podziwu godną regularnością. Ciągle słyszę nawoływania do zdecydowanych działań, bo za chwilę odfrunie kolejny wielki talent. Choć przeżyliśmy też całkiem spory okres szukania z podnieceniem, szczególnie przed EURO 2012, jakichkolwiek związków z Polską jakichkolwiek grajków, by mogli „założyć koszulkę z białym orłem”. Jak już założyli, często ci sami, którzy pomagali szukać, zaczynali ich wyszydzać.
Spopularyzowanie określenia „farbowane lisy” nie nastąpiło przecież przez przypadek, ani przez pomyłkę. Było wypadkową społecznego nastawienia do wyżej wymienionych.
A z drugiej strony kolejny raz słyszę o konieczności przekonania następnego młodziaka, żeby uwierzył, że Polska to jego prawdziwa ojczyzna. Nawet jak nigdy na oczy jej nie widział. I oczywiście prawie zawsze pojawia się przykład Lukasa Podolskiego albo Miroslava Klose - „straconych na zawsze”.
Przed kilkoma tygodniami prezes PZPN wystąpił z odważnym hasłem - „albo grasz dla Polski, albo dla innego kraju”. Chciał, żeby młodzi piłkarze (głównie wychowani w innych krajach, ale posiadający polskich rodziców i polski paszport) składali od razu jasną deklarację, dla kogo chcą grać. Boniek stwierdził, że „trzeba mieć jakieś zasady”. Dlatego nie do zaakceptowania jest sytuacja, że ktoś po jakimś czasie zmienia zdanie i postanawia występować w reprezentacji innego kraju.
Życie szybko dopisało do tego puentę. Dennis Jastrzembski, utalentowany szesnastoletni pomocnik Herthy Berlin i dotychczasowy reprezentant Polski, postanowił grać dla Niemiec. Mógłbym się więc nad panem prezesem pastwić, ale nie mam takiego zamiaru. Intencje miał dobre. Też uważam, że trzeba mieć zasady. Też chciałbym, że każdy ze wspomnianych młodziaków kopiących piłkę jasno zdeklarował dla jakich barw ma to robić. Nie da się jednak tego załatwić nakazami czy zakazami. Materia jest znacznie delikatniejszego rodzaju. Bo czy można komuś nakazać (zakazać) być patriotą?
Dlatego gdy w ubiegłym roku w podobnych okolicznościach dyskutowano o przypadku Matta Miazgi, poradziłem, by do potencjalnych reprezentantów nigdy nie dzwonić dwa razy. Miazga to Amerykanin, ale ma polskich rodziców. Namawianie go na siłę do gry w reprezentacji kraju, z którego pochodzą było dla mnie próbą naginania rzeczywistości. Ostatecznie zdecydował się na Stany Zjednoczone, co uznałem za logiczne rozwiązanie.
To nie reprezentacja ma szukać zawodników po świecie. To zawodnicy muszą szukać reprezentacji, w której chcą grać. Jeśli są naprawdę przekonani, że tylko i wyłącznie w tej jednej, później mogą za nią umierać. Jeśli ktoś się waha, trzeba mu zostawić numer telefonu. Jak się przestanie wahać, niech zadzwoni.
Nie wierzę, że jakiś piłkarz wybrał inny kraj tylko dlatego, bo nikt się do niego nie odezwał z PZPN. Nie wierzę, że kogoś można przekonać do gry dla Polski. Pewnie można, ale nie chcę, żeby tacy reprezentowali jej barwy.
Przypomniała mi się dyskusja sprzed lat w męskim gronie o (nie)wierności żon. Jeden z kolegów zapytał:
„Ja ma swojej pilnować”?
I odpowiedział:
„O, nie… Jak się sama nie upilnuje, nikt jej nie upilnuje na pewno”.
Przekładając to na potencjalnych reprezentantów – jak sami nie chcą grać dla Polski, szkoda tracić czas, by ich do czegokolwiek namawiać.
▬ ▬ ● ▬