2016-04-16
Kto komu kibicuje, kto kogo zdradził
W meczu zapowiadanym jako szlagier kolejki Legia pokonała Lecha 1:0. Przed rokiem taki sam mecz zadecydował o tytule mistrzowskim dla Lecha.
Po zakończeniu sezonu zasadniczego z Poznania dochodziły głosy, że drużyna nadal walczy o mistrzostwo. Wiadomo nie od dziś, że we wszystkich klubach na świecie mówią najczęściej to, co ich kibice chcą usłyszeć. Dlatego prawda, ta niezbyt optymistyczna, nigdy nie będzie w cenie.
Oczywiście, że dopóki piłka w grze, że nigdy nie wolno się poddawać, że zawsze należy walczyć do końca itd. Wszystko prawda, bo powiedzieć można wszystko, co niewiele kosztuje. Słowami łatwo zniwelować stratę ośmiu punktów i to już po ich podziale. Niestety boisko brutalnie weryfikuje nadzieje i oczekiwania.
Dlatego Lech poległ w Warszawie, choć na pewno nie był tylko tłem dla Legii. Trudno jednak jej zwycięstwo uznać za przypadkowe. Kilka sytuacji do zdobycia bramki miał sam Prijović. Aż w końcu trafił, co trener Stanisław Czerczesow skomentował w swoim stylu:
„Nie wykorzystał kilku okazji, a trafił w najtrudniejszej z nich”.
I dodał:
„Od początku Hämäläinen miał zmienić Pazdana. Prijović jednak przestraszył się, że chcę go zdjąć z boiska, więc postanowił strzelić gola. Gdyby wiedział, że zostanie, pewnie by nie trafił”.
Za dwa tygodnie powtórka meczu tylko na innym stadionie w Warszawie. Legia zmierzy się z Lechem w finale Pucharu Polski na Narodowym. Przed rokiem najpierw Legia zdobyła puchar, a po tygodniu przegrała z Lechem w lidze, co w praktyce zadecydowało, że mistrzostwo świętowano w Poznaniu.
Czy teraz znów podzielą się trofeami, czy jeden klub zgarnie oba? Jeśli ta druga wersja, Lech będzie największym... kibicem Legii do końca sezonu, bo miejsce w finale pucharu zapewni mu też miejsce w Lidze Europejskiej, jeśli rywale zdobędą mistrzostwo.
Czerczesowa na razie to specjalnie nie obchodzi, wyjaśnił dlaczego:
„Z piłką nożną jest jak z biegiem przez płotki - najpierw trzeba skupić się na tym najbliższym, by w ogóle móc osiągnąć sukces. Finał Pucharu Polski to dla nas odległa perspektywa”.
Przy okazji piątkowego meczu można było dostrzec więcej oznak wzajemnych „trudnych stosunków”, jeśli ktoś oczywiście potrafił odpowiednio patrzeć. Tuż przed jego rozpoczęciem na środek boiska wyszedł Lucjan Brychczy. Kilka dni wcześniej południowej trybunie na stadionie Legii nadano jego imię. Piłkarze tego klubu powitali go brawami. Zawodnicy Lecha najpierw spletli wzajemnie ręce, jak to robią często reprezentacje podczas grania hymnów, by pokazać, że są jedną drużyną. Ale moim skromnym zdaniem przede wszystkim nie chcieli pokazać, że będą oklaskiwali kogoś z Legii. Bo przecież ich kibice z trybun wszystko czujnie obserwowali.
Wyglądało to dziwnie – jedni klaszczą, drudzy stoją w dziwnej pozie. Jednak tylko przez moment. Zwyciężył zdrowy rozsądek i Brychczy, który grał w czasach, gdy nie było jeszcze tyle wzajemnej nienawiści na trybunach, dostał też oklaski od piłkarzy Lecha.
I jeszcze jedna scenka, tuż przed rozpoczęciem drugiej połowy. Zawodnicy Lecha wychodzili po przerwie z szatni na murawę. Rezerwowi Legii schodzili z rozgrzewki. Wśród nich Kasper Hämäläinen. Na początku roku czytałem wypowiedzi zawodników Lecha, że ich oszukał po cichu odchodząc do Legii. I co zobaczyłem? Hämäläinena, który serdecznie wyściskał się z większością swoich dawnych kumpli z Poznania! Czyżby te informacje z szatni Lecha o zdradzie były tylko wersją oficjalną wydarzeń?
▬ ▬ ● ▬