2024-05-12
Korespondencja z innego świata
Majowy płodozmian, że tak to subtelnie ujmę, powoli staje się moją tradycją. Właściwie już się stał, o czym dobitnie świadczy właśnie ten tekst.
Choć piszę na tej stronie o piłce nożnej, od czasu do czasu pojawiają się na niej także teksty o innych dyscyplinach sportu. Jeśli trafi się oczywiście odpowiednio ciekawa ku temu okazja. To właśnie ów płodozmian zaspakajający także moje pozafutbolowe zainteresowania, gdy czekam na Grand Prix na żużlu rozgrywane już tradycyjnie w Warszawie. Na jednodniowym torze, jak jest w żużlowej nomenklaturze nazywany, ułożonym na Stadionie Narodowym służącym poza tym głównie piłkarzom, choć nie tylko.
To już stało się moim nawykiem skoro właśnie po raz kolejny wybrałem się na wspomnianą imprezę. Bo zawsze na wiosnę zaczynam sprawdzać którego dokładnie maja się odbędzie. I po raz kolejny nie mogłem odmówić sobie okazji, by ją porównać z największymi piłkarskimi wydarzeniami.
Impreza jest jedną z cyklu rund indywidualnych mistrzostw świata. W Warszawie odbywa się w maju od 2015 roku (z dwuletnią koronawirusową przerwą). Tegoroczna, nosząca długą oficjalną nazwę - 2024 ORLEN FIM SGP OF POLAND – WARSAW, tak jak i poprzednie nie zawiodła moich oczekiwań. Raczej nie tylko moich biorąc pod uwagę frekwencję i atmosferę. Już chciałem dopisać „na trybunach”, ale od razu doprecyzują – i także wokół stadionu. Bo zorganizowano przy nim festyn dla kibiców, przypominający atmosferą beztroski piknik. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że w głównych rolach wystąpili w nim sami zawodnicy!
Najpierw rozdawali autografy i robili sobie pamiątkowe fotki (co zostało udokumentowane w galerii na końcu tekstu), potem ze sceny przygotowanej przez jednego ze sponsorów rozrzucali okolicznościowe koszulki i rozdawali kibicom zdjęcia z autografami, w czym wspierały ich urodziwe hostessy. Widać było, że są zupełnie wyluzowani, że świetnie się bawią, a nie tylko spełniają powinności wynikające z umów sponsorskich. Absolutne zero jakiegokolwiek gwiazdorstwa.
A gdzie koncentracja, o której potrafią na okrągło prawić piłkarscy trenerzy? Przecież dosłownie za moment mieli wsiąść na motory, by walczyć na torze, a do tego trzeba być maksymalnie skupionym, szczególnie podczas startu do każdego wyścigu. Widać żużlowym mistrzom chwila relaksu nie przeszkadza nawet tuż przed zawodami.
A na te zawody do Warszawy przyjechali kibice z całej Polski. Łatwo można było rozpoznać po koszulkach czy szalikach z jakimi klubami sympatyzują. Jednak w odróżnieniu od piłki nie należało się spodziewać żadnych rozrób czy problemów. Gdy znalazłem się pod tym samym stadionem tydzień wcześniej podczas piłkarskiego Pucharu Polski, od razu rzucała się w oczy cała armia uzbrojonych po zęby policjantów, do tego mocno strzeżone strefy rozdzielające kibiców wokół stadionu. Tu wszyscy razem, a do policzenia policjantów, których spotkałem, może potrzebne by były palce najwyżej obu rąk.
Wszyscy świetnie się bawili także na trybunach, które co chwila starał się rozbujać speaker. Przyjechali przecież oglądać „swoich”. Polska liga jest najlepsza na świecie i w Grand Prix startują wszystkie największe gwiazdy z różnych krajów, które na co dzień w tej lidze jeżdżą. To też lokalna specyfika żużlowego sportu i szczęście rodzimych kibiców, choćby w odróżnieniu od tych piłkarskich, którzy polskie gwiazdy mogą oglądać na żywo tylko wtedy, gdy z zagranicznych klubów zjadą na mecze reprezentacji. Jedynym byłym mistrzem świata w Ekstraklasie jest Lukas Podolski, tylko dlatego, że postanowił wrócić do korzeni przed emeryturą. A aktualnego żużlowego mistrza świata Bartosza Zmarzlika każdy ma na wyciągniecie ręki.
I właśnie Zmarzlik był najbliższy przełamania klątwy warszawskiego toru, bo już na takie określenie zapracował. Odkąd odbywają się na nim zawody Grand Prix, znów, już ósmych (!), nie wygrał żaden Polak. Zmarzlik zajął drugie miejsce. Lepszy był Australijczyk Jason Doyle. Jeździł naprawdę znakomicie, choć w jednym z półfinałów, rozgrywanym po dwudziestu zasadniczych biegach, miał kolizję z Niemcem Kai Huckenbeckiem, który w powtórzonym biegu z powodu doznanego urazu nie był już w stanie wystartować. W odróżnieniu od Australijczyka, którego winy sędziowie nie dostrzegli. Wygrał ten półfinał, a następnie także finał, wyprzedzając w nim Zmarzlika i Brytyjczyka Roberta Lamberta.
Wszyscy zaraz po dekoracji pojawili się na konferencji prasowej. Odpowiadali na pytania, a później byli jeszcze do dyspozycji dziennikarzy w indywidualnych rozmowach. Od razu przypomniał mi się dziki tłum po meczach piłkarskich w strefie udzielania wywiadów, gdy trudno się do kogokolwiek dopchać.
Zmarzlik powiedział mi:
„To był naprawdę fajny wieczór. Cieszę się, że dotarłem do finału”.
I był pod wrażeniem atmosfery na stadionie:
„Jest niesamowita. I to jest naprawdę niesamowite uczucie jeździć, robić show dla tych ludzi”.
Podobnego zdania był Doyle używając nawet tego samego określenia:
„Niesamowite pięćdziesiąt pięć tysięcy ludzi! Zazwyczaj nie jeździmy przed tak liczną widownią. Pewnie kibice by oszaleli ze szczęścia, gdyby ich rodak wygrał, ale cieszę się bardzo, że mnie się to udało”.
Przyzwyczajony do zupełnie innych piłkarskich realiów nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że pisząc tekst przekazuję relację z zupełnie innego świata...
▬ ▬ ● ▬