Kolejnej żałoby nie będzie

Poznaliśmy czterech półfinalistów Ligi Mistrzów. W jednym mieście pewnie chcieliby mi urwać głowę, że cieszę się z niepowodzenia ich drużyny.

Tym miastem jest Madryt. I mógłbym mieć problemy ostentacyjnie deklarując tam zadowolenie z odpadnięcia Realu, choć tylko w części hiszpańskiej stolicy. Sympatycy Atletico na pewno się niepowodzeniem rywali nie przejmują. Tak samo jak ci z Rayo Vallecano, o których wspominam przy każdej nadarzającej się okazji, bo z różnych powodów na uwagę zasługują.

Natomiast czytający ten tekst zasługują na wyjaśnienia autora dlaczego tak go ucieszyło odpadnięcie Realu. Powód jest prozaiczny. Pięć ostatnich finałów Ligi Mistrzów, które miałem okazję oglądać (2014, 2016, 2018, 2022, 2024) kończyło się triumfem klubu z Madrytu. Nie wiem, czy uda się obejrzeć tegoroczny finał w Monachium, ale pomyślałem, że to byłoby już przegięcie, gdy znów oni się w nim pojawili. Po prostu emocjonalny przesyt oglądania ciągle tej samej drużyny w akcji.

Zamiast Realu w stolicy Bawarii może pojawić się Arsenal, który go wyeliminował. Wygrał w Madrycie w rewanżu 2:1, ale właściwie już przed tygodniem zapewnił sobie awans zwyciężając też pewnie w Londynie 3:0. Declan Rice, zdobywca dwóch bramek strzelonych z rzutów wolnych, miał absolutny „dzień konia”, jak to się mówi po piłkarsku. Jeśli prawdą jest, zgodnie z wygłoszoną deklaracją, że to jego dwie pierwsze bramki z wolnych w karierze, w lepszym momencie nie mógł zdecydować się na odwagę, by brać się za ich wykonywanie. Rotacja jaką nadał piłce – imponująca. Roberto Carlos, mistrz takich strzałów, na pewno by się nie powstydził. Tylko, że on akurat zdobywał podobne bramki dla Realu…

Arsenal zagra w półfinale z Paris Saint-Germain. Francuzi odprawili inną angielską drużynę, Aston Villę, choć nie bez problemów. W Paryżu wygrali 3:1, po pierwszej połowie rewanżu w Birmingham prowadzili 2:0, więc wszystko wydawało się oczywiste. Tylko się wydawało. Po przerwie Aston Villa strzeliła trzy bramki i zaczęły się nie lada emocje, bo starała się zdobyć kolejną, oznaczającą konieczność rozegrania dogrywki. Niestety się nie udało, ale naprawdę było co oglądać.

Cały mecz w barwach gospodarzy rozegrał reprezentant Polski Matty Cash. A po jego zakończeniu udzielił wywiadu. Przepytywała go dla jednej ze stacji telewizyjnych… siostra Hannah. Rezolutna dziewczyna po skończeniu studiów postanowiła zostać dziennikarką zajmującą się sportem. Gdy już o wszystko wypytała Matty’ego, na koniec wycałowali się wyznając bratersko-siostrzaną miłość. Po tym wywiadzie zastanawiam się, kto wypadł lepiej - Hannah z mikrofonem w ręku na ściance czy Matty z piłką przy nodze na boisku?

W drugim półfinale zameldowała się Barcelona eliminując Borussię Dortmund, co nie powinno dziwić, skoro przed tygodniem rozbiła ją u siebie 4:0. W rewanżu przegrała 1:3, co tragedią nie jest, ale… Gdyby nie przegrała jej bramkarz Wojciech Szczęsny wyśrubowałby rekord do 23 kolejnych meczów bez porażki, ale skoro przegrała seria została zakończona na 22. Szczęsny jeszcze dosłownie przed chwilą noszony na rękach za swoje występy i rolę talizmanu drużyny, skoro z nim w składzie nie przegrała, natychmiast został sponiewierany w mediach. Okazało się, że znalazł się w „niechlubnym zestawieniu w Lidze Mistrzów”, a „wyprzedza go tylko dwóch zawodników”. Chodzi o sprokurowane rzuty karne i (za: goal.pl; @OptaAnalyst):

„Na początku spotkania doszło do podyktowania rzutu karnego za sprawą Wojciecha Szczęsnego, który sfaulował zawodnika Borussii, Pascala Grossa. 11-stkę pewnie wykorzystał Serhou Guirassy.

Jak się okazuje, jest to czwarty sprokurowany rzut karny w Lidze Mistrzów przez polskiego bramkarza. Dodatkowo tylko dwóch zawodników [Nicolas Otamendi 6, Pepe 5] w historii tych rozgrywek faulowało w polu karnym więcej razy niż golkiper Blaugrany”.

Przeciwnikiem Barcelony w półfinale będzie Inter Mediolan, który wyeliminował Bayern Monachium, najpierw wygrywając na wyjeździe 2:1, a w środowym rewanżu remisując 2:2. Mecz toczony w ciężkich warunkach (intensywne opady deszczu i silny wiatr) dosłownie do ostatniej akcji trzymał w napięciu. Bayern starał się zdobyć zwycięskiego gola, by doprowadzić do dogrywki. Nie zdobył, więc na pewno w finale nie zagra na własnym stadionie, bo tam on się odbędzie. Może dla niego… lepiej. Gdy ostatni raz odbywał się w Monachium w 2012 roku, Bayern przegrał po serii rzutów karnych z Chelsea, a w mieście dosłownie zapanowała żałoba. Walka w decydującym spotkaniu o Puchar Mistrzów u siebie wcale nie musi więc być atutem.

▬ ▬ ● ▬