2018-10-12
Kogo nie załamują porażki
Reprezentacja Polski przegrała z Portugalią 2:3 w meczu Ligi Narodów w Chorzowie. Niech nikomu nie przyjdzie do głowy nazywać ten wynik minimalną porażką.
Mój ulubiony ulubieniec Jan Tomaszewski stwierdził kilka godzin wcześniej, że prawdopodobieństwo wyjścia z grupy we wspomnianych rozgrywkach jest duże. Tak mi zrelacjonował znajomy, który oglądał jego wystąpienie w jednej z telewizji, bo sam, chyba na szczęście, nie miałem okazji.
Z teoriami głoszonymi przez pana Tomaszewskiego bywa bowiem tak, że stanowią dokładne zaprzeczenie rzeczywistości. Radziłem mu kiedyś z dobrego serca, by milczał. Nie posłuchał, bo woli robić to, co wychodzi mu najlepiej, czyli perfekcyjnie się kompromitować, czego oczywiście zabronić mu nie można. Szansa na zajęcie przez naszych orłów pierwszego miejsca w grupie była i jest mniej więcej taka, jak prawdopodobieństwo, że Tomaszewski stanie w bramce w niedzielnym meczu z Włochami.
Ten z Portugalią pokazał bowiem boleśnie, kolejny raz po finałach mistrzostw świata, jakie jest miejsce reprezentacji Polski w hierarchii europejskiego futbolu. Na pewno nie takie, jak jeszcze niedawno wielu się wydawało. Rywale ją zmiażdżyli, choć sam wynik może być mylący. To już problem Portugalczyków, którzy mogli, czy nawet powinni, zdobyć jeszcze przynajmniej ze trzy, cztery bramki.
A zaczęło się obiecująco. Polacy prowadzili po golu kogo? Krzysztofa Piątka, czyli tego, kogo media domagały się w składzie od kilku dni. Selekcjoner Jerzy Brzęczek znalazł dla niego miejsce obok Roberta Lewandowskiego w ataku. Ale nie miejsce było najważniejsze, tylko sposób rozegrania stałego fragmentu gry, z całą pewnością przećwiczony. Dośrodkowanie z rzutu rożnego, markowanie uderzenia głową na polu bramkowym przez polskich zawodników, a piłka leci aż za dalszy słupek, gdzie czeka na nią Piątek i pakuje do siatki.
To był z pewnością najciekawszy moment meczu w wykonaniu gospodarzy i strzelca bramki. Brzęczek przyznał, że wysłał do boju zespół ustawiony w nowym systemie 1-4-3-1-2. Chyba specjalnie zestawionym tak, by było miejsca i dla Piątka. Ten swoje zrobił, bo napastnik jest od strzelania bramek, ale poza nią jego występ nie różnił się niestety wiele od poprzedniego przeciwko Irlandii.
A moje zdanie przed meczem nie różni się wcale od tego, po jego końcowym gwizdku. Nie wolno szukać dla kogoś miejsca, tylko dlatego, że świetnie spisuje się w lidze. Bo każdy wart jest tylko tyle, ile znaczy dla konkretnej drużyny. Piątek dla reprezentacji nie znaczy jeszcze tyle, co dla Genoi, choć mam nadzieję, że kiedyś, oby jak najszybciej, znaczył.
Domaganie się jego występu w podstawowym składzie było typowym tematem zastępczym. Problemy bowiem pozostały te same. Najsłabszym ogniwem była lewa strona, szczególnie defensywy, i błędy popełniane w obronie czy, co podkreślił Brzęczek, grze obronnej całego zespołu. Na tle doskonale wyszkolonych technicznie rywali Polacy wyglądali fragmentami jak chłopcy do podawania piłek.
Polski selekcjoner nie wyglądał jednak na zestresowanego na pomeczowej konferencji prasowej. Powiedziałbym nawet, że sprawiał wrażenie zdecydowanie bardziej wyluzowanego od trenera Portugalczyków Fernando Santosa, który musiał gęsto tłumaczyć się rodakom, dlaczego jego drużyna raz gra bardziej ofensywnie, raz bardziej defensywnie. Pozazdrościć problemów!
Szukając jakiegoś optymistycznego wniosku można stwierdzić - dobrze, że Brzęczka porażki nie załamują. Czy znajdzie to wymierne przełożenie na grę jego drużyny? Odpowiedź już w niedzielę po kolejnym meczu Ligi Narodów w Chorzowie, tym razem z Włochami.
▬ ▬ ● ▬