2013-11-18
Klich? Jestem za, a nawet przeciw!
Jakby mało było problemów na boisku, na trybunach szykują się jeszcze większe. Właściwie już są po tym, jak Mateusz Klich podsumował zachowanie kibiców.
Trzeba przyznać, że środki znieczulające go nie interesowały, czyli nie znalazł okoliczności łagodzących. Poszedł po bandzie pisząc na Twitterze po piątkowym meczu ze Słowacją:
„40.000 zakazow stadionowych po wczoraj. Bylem na trybunach i to co sie tam dzieje to jest masakra... :/ byle zjesc i ponapier***...”
Jeszcze młody, pyskaty, ale jak powiedział „Przeglądowi Sportowemu”, zrobił to na chłodno, bez emocji. Tym bardziej trzeba cenić jego odwagę. Od razu pojawiło się wiele głosów, że gorzej u niego z rozumem. Klicha poparł tylko wiceprezes PZPN Roman Kosecki. Za to prezes związku zdecydowanie się od tego odciął: „…kibiców szanujmy, bo mają prawo klaskać i gwizdać. Głowy do góry i do roboty”.
Cieszę się, że Klich miał odwagę wyrazić to, co wielu innych też widziało i czuło, ale nie chcą nikogo drażnić. Jak napisał kiedyś Elias Canetti (cytat z pamięci) – kto przeciwstawia się tłumowi, ten oddaje mu swą głowę. Obiecujący pomocnik polskiej reprezentacji wiele więc ryzykuje śmiałym stwierdzeniem.
Czyli jestem za, a nawet przeciw. Bo uważam, że z formą wypowiedzi ciut przeholował. Ale może gdyby nie przeholował, pies z kulawą nogą by się jego opinią nie zainteresował?
Zaryzykuję twierdzenie, że nie wszyscy wiedzą o czym rozmawiamy. Potrzebne jest bowiem wprowadzenie nowego pojęcia. Ale najpierw zdefiniujmy co znaczy „kibic”. To ktoś identyfikujący się ze swoją drużyną na dobre i złe. Dałby się za nią pokroić. Idzie na mecz, by zdzierać gardło przy dopingu. A ten nie milknie ani na chwilę nawet gdy rywale strzelą bramkę. Takich kibiców można spotkać w Polsce na meczach ligowych. Często ci sami zgłaszają się na tzw. ustawki i wtedy są nazywani kibolami albo bandytami. Jak w życiu, coś za coś. Nie ma ideału.
Teraz proszę się skupić, wprowadzam ważne pojęcie – „oglądacz meczu”. To koleś, który przychodzi na stadion jak do teatru. Lubi tu odreagować stresy codziennego życia. Nie lubi więc, by piłkarze psuli mu humor. Za doping bierze się najwcześniej od 2:0 albo 3:0, gdy wszyscy wokół są przeszczęśliwi. A jeśli drużyna dowiezie zwycięstwo do końca, najgłośniej śpiewa i najmocniej wymachuje szalikiem.
Wielu takich było w piątek we Wrocławiu. Szczególnie na trybunie dla VIP-ów, z której kontuzjowany Klich miał nieszczęście oglądać mecz. I oni najbardziej go zbulwersowali:
„Połowy ludzi mecz tam w ogóle nie obchodził, oni nawet nie wiedzieli, kto z kim gra. Jedynie do obrażania byli pierwsi. Część w 35. minucie zeszła na bigos, a na drugą połowę już nie wróciła. Byli też tacy, którzy ciągle się mądrzyli. Jeden wyzywał moich kolegów, potem chciał zaimponować w towarzystwie i krzyczał: »Dajcie mi korki, to zagram lepiej«”.
Panie Mateuszu, chyba nie rozumie pan co znaczy skrót „VIP”? Mecz ma być tylko dodatkiem do obecności przedstawicieli tej kasty na najważniejszej trybunie!
Pora na wnioski. Powinniśmy częściej zapraszać Słowaków do Polski. Tacy cisi sąsiedzi z południa, a tyle dobrego zrobili w jeden wieczór. Dzięki nim dowiedzieliśmy się, że problemem reprezentacji nie jest trener, nie mamy (jednak) wystarczająco dobrych piłkarzy, na pewno nie mamy dobrych piłkarzy w rodzimej lidze i padł jeszcze mit o wspaniałych kibicach.
Chyba slogan z meczów wyjazdowych - „Polacy, gramy u siebie” trzeba będzie przerobić na - „Polacy, znów gracie na wyjeździe”, dla tych rozgrywanych w ojczyźnie.
▬ ▬ ● ▬