Kit zamiast hitu

Fot. Trafnie.eu

We wtorek i środę odbywały się mecze 1/16 finału Pucharu Polski. PZPN mocno promuje rozgrywki i dobrze. Najbardziej w tym przeszkadza były pracownik związku.

Obejrzałem w telewizji dwa mecze. Najpierw Miedzi z Legią. Mecz ciekawy, a byłby jeszcze ciekawszy, gdyby gospodarze zdobyli bramkę. Piłka po strzale jednego z piłkarzy z Legnicy trafiła tylko w słupek. Goście trafiali za to do siatki i wygrali 4:0. Trochę za wysoko, biorąc pod uwagę przebieg meczu. A może jednak nie? Miedź nie przestraszyła się rywali, starała się grać z nimi w piłkę, czyli utrzymywać się przy niej, zamiast wybijać po autach i wyłącznie się bronić. No to zapłaciła karę...

W lipcu napisałem:

„Bergowi życzę, by zrobił wreszcie coś, dzięki czemu będę miał okazję się do niego przekonać. Na razie, mimo najszczerszych chęci, jakoś nie daję rady”.

Już daję i chwalę. Berg chyba zrozumiał, że nie ma co przeginać z rotacją w składzie, co może się źle skończyć. Puchar Polski to tylko jeden mecz. W Legnicy zagrał najsilniejszy skład Legii i widać było tego efekt.

Przy okazji meczu dowiedziałem się, że Miedź to „Real pierwszej ligi” albo „pierwszoligowy FC Hollywood”. Może Polacy za bardzo w piłkę grać nie potrafią, ale za to jaką mają wyobraźnię. Poziom światowy!

Po meczu w Legnicy przyszedł czas na hit 1/16 finału: Lech – Wisła. Główną rolę odegrał w nim niestety Franciszek Smuda. Otóż pan trener z Krakowa postanowił poddać się bez walki w rozgrywkach Pucharu Polski. Przyznał, że dla niego liczy się tylko walka o górną połowę tabeli, bo jak po części zasadniczej ktoś się znajdzie w dolnej, łatwo może spaść z ligi. Dlatego olał puchar już w pierwszym starciu wystawiając w Poznaniu rezerwowy skład.

Efekt był taki, ze Wisła nie oddała na bramkę Lecha żadnego strzału, przegrywając po jednostronnym widowisku 0:2. Z woli pana Smudy był kit zamiast hitu. Czyli PZPN stara się mocno promować Puchar Polski, a najbardziej przeszkadza w tym były pracownik związku...

W środę wieczorem piłkarską wiadomością dnia w polskich mediach była ta związana z pucharem, ale Holandii. Arkadiusz Milik zdobył aż sześć bramek w meczu wygranym przez Ajax 9:0 z JOS Watergraafsmeer. Można by informację jeszcze podkręcić i napisać, że zdobył sześć bramek w derbach Amsterdamu, do tego na słynnym Stadionie Olimpijskim.

Wiem, że sześć goli robi wrażenie, ale radziłbym przejść nad tym wyczynem do porządku dziennego. Czym szybciej, tym lepiej. To był raczej sparing z amatorską drużyną klubiku z południa Amsterdamu. Gdybym ja zagrał w ataku Ajaksu przeciwko JOS Watergraafsmeer, też miałbym szansę na zdobycie bramki. Musiałbym tylko stanąć w odpowiednim miejscu, by piłka po jednym ze strzałów odbiła mi się od piszczeli i wpadła do siatki.

Trener Ajaksu miał świadomość siły rywali i posłał do boju skład rezerwowy. Podejrzewam więc, że gdyby nawet Milik zdobył dziesięć bramek i tak wylądowałby niestety na ławie w najbliższym meczu w holenderskiej Ekstraklasie. Czy podejrzewam słusznie, przekonamy się już w sobotę o godzinie 18.30, gdy Ajax zagra w Bredzie z NAC.

▬ ▬ ● ▬