2014-05-15
Karne za karę
Sevilla wymęczyła w rzutach karnych triumf w Lidze Europejskiej. Ja przeżyłem trochę innych emocji jeszcze przed finałem pod stadionem w Turynie.
Rzut karny w meczu jest karą za faul pod własną bramką. Seria rzutów karnych po meczu jest karą za brak należytej skuteczności. Tak było właśnie w środowy wieczór w Turynie. Bezramkowy remis w normalnym czasie, a potem także w dogrywce. A okazji do zdobycia goli mnóstwo. Jak się nie potrafi ich wykorzystać, trzeba stoczyć walkę z własną psychiką, bo seria jedenastek tym jest. Wygrali ją piłkarze Sevilli, przegrali zawodnicy Benfiki.
Trener drużyny z Lizbony Jorge Jesus zaczął bredzić po meczu, że przegrali lepsi, czyli ci, którzy "mieli więcej z gry". Dostaję szału gdy słyszę takie bzdury. Nie słyszałem, by ktoś zmienił przepisy. Ciągle WYGRYWA TEN, KTO STRZELI JEDNĄ BRAMKĘ WIĘCEJ NIŻ RYWALE. Wystarczyło trafić do siatki z wielu dogodnych sytuacji i byłoby po sprawie.
Żal mi jednak piłkarzy Benfiki, a szczególnie kibiców tego klubu. Byłem świadkiem ich drugiej klęski w finale Ligi Europejskiej. Przed rokiem przegrali w finale w Amsterdamie z Chelsea tracąc bramkę w samej końcówce meczu. Benfica nie potrafi zdobyć żadnego z europejskich pucharów od 52 lat (!), choć kilka razy awansowała do finałów, zawsze dla niej przegranych. Na dodatek pobyt w Turynie okazał się dla kilku jej sympatyków jeszcze bardziej bolesny.
Ze dwie godziny przed meczem zauważyłem koło siebie grupę kilkudziesięciu osób zachowującą się dziwnie. Nie mieli szalików, jak niemal wszyscy kibice Sevilli i Benfiki. Od razu poczułem, że coś się święci. Na przedzie szedł ten, który miał posłuch w grupie. Najpierw wyrównał szyk, by następnie dać sygnał do ataku na kibiców Benfiki. Wokół mnie zaczęły fruwać butelki z piwem i po piwie. To musieli być kibice Juventusu. Wołali prowokująco do tych z Lizbony: "Ultras? Ultras?"
Może nie należę do przesadnie strachliwych, ale wiraszką też nie jestem. Zrozumiałem, ze lepiej się zmyć. Bo dostać w głowę butelką nie miałem ochoty, a znalazłem się akurat w zaułku utworzonym przez załamanie fasady stadionu. Nikt mnie lać nie chciał, nie miałem przecież czerwonego szalika. Zobaczyłem sympatyka Benfiki z rozbitą głową przemykającego, więc szybko odbiłem w bok, przeszedłem na drugą stronę rzędu zaparkowanych samochodów, by na wszelki wypadek mieć za sobą "sektor buforowy". Usłyszałem jeszcze odgłos kolejnej butelki rozpryskującej się na asfalcie, a zaraz potem syrenę policyjnego radiowozu. Przyjechał błyskawicznie, najwyżej po minucie. Kibice Benfiki pokazywali policjantom, żeby gonili swoich rodaków. Radiowóz odjechał, a kilka metrów ode mnie znów się zaczęli lać. Tym razem nawet udało mi się pstryknąć jakieś fotki.
Zacząłem się zastanawiać - czy to świeże porachunki po niedawnych meczach półfinałowych? Czy może rodzaj zemsty, bo przecież Benfica wyeliminowała w nich Juve? Jedno nie ulega wątpliwości - problem bandytyzmu we włoskiej piłce jest z pewnością nawet większy niż w polskiej. Opóźnienie niedawnego finału Pucharu Włoch z powodu rozruchów chuliganów jest tego kolejnym dowodem. Obawiam się, że nie ostatnim. Część dalsza z pewnością nastąpi. Raczej szybko...
Żeby nie było tak ponuro, w dodatku z zachwycającego swym bogactwem Turynu, na koniec polski akcent z optymistycznym (mam nadzieję) przesłaniem dla Benfiki. Dzień przed meczem spotkałem grupę kibiców z Lizbony. Przyjechali na finał kamperem (samochodem kempingowym) i zaparkowali go tuż pod stadionem. Najbardziej rozmowny okazał się Dinis Teixeira. Od razu zaprosił mnie do Lizbony, tak jak ja jego do Warszawy na kolejny finał Ligi Europejskiej. Był jeszcze w świetnym humorze, więc stwierdził:
"Niestety, nie ma szans, żebym przyjechał. W przyszłym roku zagramy przecież w finale Ligi Mistrzów w Berlinie".
Dinis, jeśli chcesz, żeby twoja Benfica wygrała wreszcie jakiś finał w Europie, uwierz mi, Warszawa jest zdecydowanie lepszą opcją, niż Berlin...
▬ ▬ ● ▬