2019-10-23
Jeśli pracujesz z przeciętną drużyną...
Czy ktoś nazywany jeszcze nie tak dawno „trenerskim geniuszem” rzeczywiście we wtorkowy wieczór „uciekł spod topora” w Lidze Mistrzów ? A może nie on jeden?
Zaledwie przed rokiem na cześć Zinedine Zidane tworzono peany. Jego odejście z Realu po trzecim z rzędu zdobyciu Pucharu Mistrzów uznawano za niepowetowaną stratę dla klubu. Niektórzy redaktorzy nazywali go wręcz „trenerskim geniuszem”.
Gdy po niecałym roku znów objął drużynę z Madrytu trudno już było znaleźć zachwyty nad jego pracą, co mnie specjalnie nie dziwiło, bo od początku byłem sceptycznie nastawiony do „geniuszu” Francuza. Raczej zszokowany rezultatami jakie zdołał osiągnąć.
Szybko się okazało, że do trenerskiego ideału sporo mu jeszcze brakuje. Tak dużo, że od początku sezonu coraz częściej pojawiały się plotki o dymisji. Jeśli im wierzyć, we wtorkowym meczu w Lidze Mistrzów z Galatasaray miał „uciec spod topora”. Na gorącym terenie w Stambule Real zanotował cenne, choć skromne zwycięstwo 1:0.
A może, z punktu widzenia Zidane, wręcz bezcenne? Ciągle jest trenerem drużyny, choć coraz częściej narzekającym, że w piłce za łatwo zapomina się, co kto osiągnął. I że liczy się tylko teraźniejszość. Ma rację, choć przekornie bym dodał, że za łatwo czasami można też zostać geniuszem.
We wtorkowy wieczór o utrzymanie posady podobno walczył też Mauricio Pochettino. Obronili mu ją piłkarze Tottenhamu Hotspur rozgramiając w Londynie Crveną zvezdę Belgrad 5:0. O ile w ogóle musieli jej bronić, czyli jeśli prawdziwe są pogłoski o niepewnej pozycji menedżera w angielskim klubie. Być może jest coś na rzeczy, skoro sam niedawno publicznie twierdził, że bierze pod uwagę szybkie pożegnanie się z posadą.
To równie ciekawy przypadek jak Zidane, choć z nieco innego powodu. Przecież Pochettino zaledwie na przełomie maja i czerwca był podziwiany za szkoleniowe umiejętności. Awansował z Tottenhamem do finału Ligi Mistrzów i choć go przegrał, przed sezonem chyba nikt nie wierzył, że uda mu się taki sukces osiągnąć. Może tylko on sam wierzył na kilka minut przed końcem rewanżowego meczu półfinałowego z Ajaksem w Amsterdamie, że jakimś cudem uda się zdobyć bramkę dającą awans. No i się udało.
Czyli po zakończeniu sezonu to był „pan menedżer” i kibice w północnym Londynie mieli drżeć ze strachu, że zaraz opuści ich klub skuszony jakąś bardziej lukratywną ofertą. Nie opuścił i zaledwie po kilku miesiącach okazuje się, że podobno nie jest to właściwa osoba na właściwym miejscu. Bo przecież po pięciu latach pracy nie zdobył z drużyną żadnego trofeum.
I jeszcze w tle Zidane i Pochettino pojawia się Ole Gunnar Solskjaer, nad którym mają się zbierać coraz czarniejsze chmury w Manchesterze United. A przecież na początku roku jego kibice musieli się martwić, czy zostanie na dłużej, czy prawdą jest, że tylko wypożyczono go z norweskiego Molde? Okazało się, że został, podpisano z nim trzyletni kontrakt.
Niestety portret trenerskiego cudotwórcy, potrafiącego pozbierać do kupy towarzystwo po toksycznych rządach Jose Mourinho, szybko legł w gruzach. Manchester United dołuje od początku sezonu, choć remis w ostatnim meczu z Liverpoolem z pewnością pozwolił zachować Norwegowi posadę. Na jak długo?
Pora na puentę. Ta, która najszybciej przychodzi do głowy, trąci niestety banałem. Bo jak inaczej odebrać twierdzenie, że we współczesnym popapranym świecie za łatwo stawiane są pomniki? Może więc przekornie pocieszę tych wszystkich trenerów pracujących z przeciętnymi drużynami i regularnie poniewieranych po kolejnym słabym meczu. Jeśli znów dowiedzieliście się, że za chwilę pogonią was z klubu, pocieszcie się świadomością, że za chwilę mogą pogonić także tych, nazywanych jeszcze niedawno geniuszami.
▬ ▬ ● ▬