Jak wspólny wróg potrafi...

Fot. Trafnie.eu

Legia zremisowała w Warszawie z Lechem Poznań 2:2 w meczu zwanym ligowym klasykiem. Nie mniej niż wydarzenia na boisku interesowało mnie to, co...

Tych klasyków w przypadku Legii trochę się nazbierało. Właściwie gra kolejny co kilka kolejek. Jedne mają tradycję sięgającą ponad pół wieku (Górnik Zabrze), inne nieco krótszą (Widzew Łódź, Wisła Kraków, Lech Poznań). Ale każdy taki mecz wyzwala dodatkowe emocje.

Ten niedzielny, z perspektywy obu drużyn, był jak sinusoida. Pierwsza połowa zdecydowanie dla Legii i zdobyta dość szybko przez nią bramka. Lech wyrównuje zaraz po przerwie, potem wychodzi na prowadzenie. Jednak gospodarze w samej końcówce wyrównują.

Bartosz Kapustka powiedział, że jego drużyna walczyła o najwyższe cele, by po chwili się poprawić mówiąc, że dalej walczy. Ale gdy Legia zaczynała grać z Lechem, jej zawodnicy znali już wynik Rakowa Częstochowa (wygrana 2:0 z Widzewem Łódź), więc wiedzieli, że jeśli nie zwyciężą, ich strata w tabeli do lidera się zwiększy. I zwiększyła się o dwa punkty, więc można stwierdzić, że Kapustka najpierw odpowiedział… rozumem, potem jego wypowiedź starało się skorygować serce. Z jakim skutkiem, oceńcie sami.

Trener Lecha John van den Brom komentując mecz pochwalił swoich zawodników, że potrafili się podnieść po czwartkowej bolesnej porażce z Fiorentiną w Lidze Konferencji Europy. Zaprezentował też rymowankę (mówił po angielsku) - „one point, disappoint", co oznacza: „jeden punkt, rozczarowanie”. To był fragment wypowiedzi oceniający końcówkę meczu i straconą bramkę, która kosztowała utratę zwycięstwa. Choćby na podstawie tylko tych dwóch wypowiedzi można odnieść wrażenie, że w Warszawie po klasyku było chyba dwóch rannych.

Mnie na równi z wydarzeniami na boisku zainteresowało to, co działo się wokół niego. Stwierdziłem ze zdziwieniem, że kibice Lecha nie siedzieli w sektorze przygotowanym dla gości na trybunie za jedną z bramek, ale na miejscach do niego przylegających na sąsiedniej głównej trybunie. Innym zaskoczeniem był brak wyzwisk. Sympatycy obu klubów nie obrażali się nawzajem, na polskich stadionach wręcz niepojęte, co przyzna każdy, kto regularnie je odwiedza.

Zamiast tego było wspólne skandowanie:

„Piłka nożna dla kibiców”.

Gdy słychać je z trybun już wiadomo, że musi chodzi o protest w jakieś sprawie. Tym razem kibice Lecha mieli zakaz zorganizowanych wyjazdów za to, co nawywijali w Łodzi na meczu z Widzewem. Dlatego ci z Warszawy, który normalnie ich nienawidzą, w ramach solidarności pomogli im kupić bilety i oddali miejsca na sąsiednim sektorze! Oto dowód jak wspólny wróg potrafi jednoczyć… wrogów. Szkoda, że tylko z tego powodu kibice potrafią powstrzymać się od obrzucania się wyzwiskami i tylko na jednym meczu.

▬ ▬ ● ▬