Jak to, kto? Ja!!!

Fot. Trafnie.eu

Janusz W. przyznał się do zarzutów korupcyjnych związanych z ustawianiem meczów Świtu Nowy Dwór Mazowiecki. Obłudą byłoby udawanie zaskoczenia.

Gdy Janusz W. został aresztowany w październiku 2008 roku, informacje o korupcji w polskiej piłce nie robiły już na nikim wrażenia. Ta jednak zrobiła, głównie na gorzej zorientowanych w temacie. Byli przerażeni, że nawet były selekcjoner został umoczony w tej aferze. Bo to dowodziło jak rozległa była gangrena. Ludzie z branży raczej zaskoczeni nie byli. Wiedzieli, że Janusz W. nie jest wzorem cnót wszelakich.

Byłem na jego pierwszym meczu w roli selekcjonera reprezentacji we wrześniu 1997 roku. Polska pokonała na stadionie Legii Węgrów w meczu towarzyskim 1:0. W następnym z Litwą było już 2:0. Janusz W. objął drużynę pod koniec przegranych już eliminacji do mistrzostw świata we Francji. Po dwóch towarzyskich miał zagrać dwa mecze kończące eliminacje. Za jednym zamachem podczas wyjazdu do Mołdawii, a kilka dni później do Gruzji.
Ten pierwszy zakończył się zwycięstwem 3:0. Nastroje były szampańskie. Nawet bardziej wokół kadry, niż w niej samej. Pan selekcjoner miał dość liczny fan klub wśród dziennikarskiej braci. Dlatego gdy nieśmiało zauważyłem, że po wygranym meczu ze szczęścia nie był w stanie sam wsiąść do windy w hotelu w Kiszyniowie, zostałem w krótkich żołnierskich słowach skarcony – poza treningami może robić co mu się tylko podoba!

Z oczywistych względów wyglądałem na nienormalnego. Czego tu się czepiać, skoro nowy selekcjoner wygrywa kolejno – 1:0, 2:0, 3:0? Oparta na tym rozumowaniu logika podpowiadała – w następnym będzie 4:0. I rzeczywiście (prawie) było, ale 3:0 dla Gruzinów w Tbilisi. Gra dramat, wyniki dramat. To był początek końca trenera – cudotwórcy, który zdobył srebrny medal olimpijski.

Dwa lata później po bezbramkowym meczu eliminacyjnym do EURO 2000 z Anglią w Warszawie miałem okazję porozmawiać z obecnym na nim Leo Beenhakkerem (wtedy w Feyenoordzie Rotterdam). Strasznie się krzywił mówiąc o słabiutkiej taktyce obu drużyn. Czyli o umiejętnościach ich trenerów. Znał się na piłce, bo kolejne dokonania, czy raczej ich brak, dwójki Janusz W. - Kevin Keegan doskonale jego słowa potwierdziły. Sami piłkarze też zaczęli po latach coraz śmielej opowiadać o zdolnościach motywacyjnych tego pierwszego przed wyjściem zespołu na boisko – kiełbachy w górę i do boju!

W ostatnich latach W. w różnych wywiadach kilkakrotnie dość mętnie opowiadał o zarzutach związanych z korupcją. Mówił o nagonce na niego, nieprawomocnych wyrokach wbrew konstytucji i prawom obywatelskim, itp., itd. Teraz już chyba wrócił do rzeczywistości, skoro przyznał się do grzechów i dobrowolnie chce się poddać karze. To tak samo jak kiedyś, gdy złapano go na prowadzeniu samochodu po pijanemu...

Ale z Januszem W. bywało też wesoło. Moja ulubiona anegdotka, świetnie go charakteryzująca, pochodzi z biografii Jerzego Dudka - „Uwierzyć w siebie. Do przerwy 0:3”. Pan trener zakomunikował piłkarzom reprezentacji, że na specjalnie zorganizowanym pokazie będą mogli pojeździć bolidem Formuły 1 albo wyścigowymi ciężarówkami. Gdy dotarli na miejsce okazało się, że o jeżdżeniu nie ma mowy, najwyżej mogą sobie porobić zdjęcia przy samochodach. Jeden z pracowników firmy obiecał im jednak pomóc:

„Skonsultował się z jakimś dyrektorem i wrócił z dobrą nowiną.

- Panowie, załatwiłem przejażdżkę ciężarówką. Ale tylko dla jednej osoby z waszej grupy. Musicie kogoś wybrać.

Mieliśmy problem. Zaczęliśmy się zastanawiać, kto zostanie tym szczęśliwcem. Z kłopotów wybawił nas trener. Zapytał zdziwiony:

- Jak to, kto? Ja!!!”

▬ ▬ ● ▬